piątek, 11 stycznia 2013

Y&T - "Live At The Mystic" - (2012) -

Y&T - "Live At The Mystic" - (FRONTIERS RECORDS) -  ***4/5



Uważam grupę Y&T za jedną z najlepszych wśród uprawiających hard'n'heavy. I bardzo jest mi przykro, że tak kapitalny band cieszy się w Polsce popularnością wręcz marginalną.
To nic, że obecnie z najsłynniejszego składu ostał się już tylko Dave Meniketti - wokalista i gitarzysta, skoro cała maszyna jest solidnie naoliwiona i zupełnie niezachwianie brnie do przodu.
Miło jest posłuchać także swoistego "greatest hits" w wydaniu na żywo, słysząc grupę w naprawdę kapitalnej formie. A do tego, co ważne,  grającą u siebie - to jest przed własną kalifornijską publicznością. To zawsze dodaje animuszu - każda ekipa sportowa to potwierdzi.
Ten 2-płytowy i zarazem niedawno wydany album, stanowi zapis z dwóch koncertów listopadowych 2011 roku (dzień po dniu), jakie grupa zagrała w Mystic Theatre w Petalumie. Już sama okładka przechwalnie głosi, ze oba te przedstawienia zostały wyprzedane do ostatniego miejsca.
Album zawiera ponad dwadzieścia utworów, z czego jedna trzecia repertuaru pochodzi z ostatniej płyty "Facemelter", wydanej w 2010 roku. Nie była to płyta wybitna, jednak ku memu zaskoczeniu, nad wyraz mocno broni się w repertuarze na żywo, a także w konfrontacji z największymi przebojami grupy. Choć w tym miejscu mam pewne zastrzeżenie. Wiem, że nigdy żaden wykonawca nie jest w stanie zagrać podczas jednego występu wszystkiego, a już tym bardziej taka grupa jak Y&T, która w swym blisko 40-letnim repertuarze posiada tak zwanych "killerów" na co najmniej cztero-płytowy box. Wiele zatem mogę grupie darować, a i nawet przymknąć oko na zbyt wielkie wyeksponowanie utworów z "Facemelter", no ale żeby pominąć takie cacka jak "Midnight In Tokyo" (kto wie czy nie największy hit grupy!), albo nie zagrać ani jednego numeru z tak genialnej płyty jaką jest "Down For The Count" (1985) - to już zakrawa o skandal. Przecież to na tej płycie było słynne "Summertime Girls", czy przejmujące i przepiękne tematy: "Face Like An Angel" i "Hands Of Time" (także przecież hity!), że o kapitalnej przeróbce Logginsa i Messiny "Your Mama Don't Dance", już nawet nie wspomnę. No dobrze, są tutaj: "Black Tiger", "Forever", "Dirty Girl", "I Believe In You", "Hungry For Rock" czy "Rescue Me", ale jednak chyba każdy fan Y&T poczuje mimo wszystko spory repertuarowy niedosyt. Grupa na konto tychże "braków" mogła spokojnie sobie odpuścić choćby takie "Girl Crazy" , czy nawet niezły (ale tylko niezły) "Eyes Of A Stranger". Tyle jeśli chodzi o mankamenty. Oczywiście, to zespół decyduje o repertuarze i charakterze przedstawienia, natomiast ja jestem tylko ich skromnym fanem, który chciałby poprawić dobre na doskonałe. Zdaję sobie także sprawę, że ilu fanów, tyleż setlist.
Najbardziej jednak cieszy forma Menikettiego. Facet ma gardło nie do zdarcia, a śpiewa pełnią płuc (czytaj: drze się!) zupełnie tak perfekcyjnie jak na płytach studyjnych. Jego kolegom stanowiącym za sekcję rytmiczną i wirtuozerską, także należą się wielkie brawa. Grają fantastycznie, a publiczność, co słychać, bawi się w najlepsze. No i o to przecież chodzi najbardziej.
Reasumując zatem, "Live At The Mystic", to bardzo dobry koncert, jeszcze lepszego zespołu, na jakim bardzo chciałbym się znaleźć, a wówczas, nawet mogę uroczyście obiecać, że na pewno bym już nie marudził na brak jednego czy drugiego utworu.

P.S. Album został zadedykowany zmarłemu w styczniu 2011 roku basiście grupy Philowi Kennemore'owi, który zdążył jeszcze nagrać z kolegami longplaya "Facemelter", pomimo bardzo ciężkiej choroby.




Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!)

nawiedzonestudio.boo.pl