piątek, 8 marca 2013

NICK CAVE & THE BAD SEEDS - "Push The Sky Away" - (2013) -

NICK CAVE & THE BAD SEEDS - "Push The Sky Away" - (BAD SEED LIMITED) -  ***


Nick Cave to jeden z tych intelektualistów rocka, który poza potrzebą wyrażania się poprzez słowa, potrafi zadbać także, a może przede wszystkim - o muzykę. To ważne, ponieważ nie dla wszystkich jest to takie oczywiste.
Najnowszy "Push The Sky Away" porusza wyobraźnię , zarówno w sferze realizmów jak i prozaizmów. Jednocześnie jest uduchowiony, refleksyjny, słowem napełniony przemyśleniami i emocjami. Ale i rockiem czy bluesem przede wszystkim. Nie zbliżając się jednak do surowości z  okresu The Birthday Party, bądź młodszych Grinderman, czy szczególnie jego wielu wczesnych dzieł solowych. Ponadto, nie ma tu romantyczności znanej z "The Good Son", żarliwości "Henry's Dream" czy prostoty i surowości rodem choćby z tak niedawnej "Dig, Lazarus Dig". Lecz od razu wiemy , że to kolejny rozdział z życia Cave'a. Logiczne następstwo wszystkiego co do tej pory.
Od samego początku szalony Nick wciąga słuchacza w opowiastek wir, z leniwą i nieco monotonną melodią w "We No Who U R". Padają tu słowa "nie ma potrzeby przebaczać", i już wiemy, nie będzie to beztroska muzyczka do popołudniowej kawy w rozbawionym gronie przyjaciół.
W "Jubilee Street", Nick Cave niczym przepełniony goryczą narrator , snuje opowieść ze zbrodnią, pustką i obawą, a także miłością w tle. Towarzyszą temu niezwykle przejmujące smyczki Warrena Ellisa, któremu przyszło zaplombować dziurę po Micku Harveyu.
Jestem przekonany zresztą, że na tej poruszającej bądź co bądź płycie, chyba każdy znajdzie coś dla siebie. A być może odnajdzie tam ktoś samego siebie?.
Weźmy choćby taką ładną melodię, jak tę w "Mermaids", niemal tak błogą i romantyczną jak niegdyś "Foi No Cruz". Wówczas Cave walił nasze życiowe plany w wieczne i niespełnione marzenia, a teraz pozostawia lufcik dla mocy Boga.
Skrzypce powracają także w "We Real Cool", a towarzyszy im nieco chropowata i prymitywnie zapętlona gitara, której moc podkreśla odpowiednio dudniący bas. Szkoda tylko, że zabrakło miejsca dla towarzystwa Loreeny McKennitt. Ten nieistniejący duet muszę jednak zachować w sferze marzeń. W takiej sferze zresztą, do jakiej zabiera nas maestro w przedfinałowym "Higgs Boson Blues", gdzie wyjawia swe senne spotkania z ojcem prymitywnego bluesa Robertem Johnsonem, Lucyferem czy disneyowskim tasiemcem Hannah Montana. Sam utwór toczy się jak walec, który także nabiera siły wraz z każdym obrotem. Niezwykłe to osiem minut - pełne napięcia, nawet jakiejś nerwowości, ale i wciągające bez reszty. Muzycy grają tu jak opętani , a wydobywające się okazjonalne (z naciskiem na kobiece) chórki, wcale nie dodają oczekiwanej anielskości.
Jest jeszcze jeden utwór wart szczególnego odnotowania. Finałowy i tytułowy zarazem "Push The Sky Away". Nie wiem co o nim napisać, gdyż jest absolutnie niezwykły i chyba najspokojniejszy jaki Cave w ogóle nagrał. Do tego jakiś taki błogi, rozmarzony, dostojny i smutny zarazem. Nie dzieje się w nim wiele, ale to właśnie chyba w tym tkwi jego moc. Tylko podkład organów, a w zasadzie snujący się jeden motyw, okazjonalne dziewczęce chórki, zaśpiewy, i maestro, który tylko melodeklamuje, a całość kopie tak, że Slayerowskie petardy są przedszkolną siestą poobiednią. To taka rzecz odnosząca się do aktualnych czasów, w których człowiek nieustannie dąży do doskonałości, nawet jeśli mógłby się w jakimś momencie zatrzymać. Stąd też Cave finalizującemu to dzieło bohaterowi podsuwa: "you've got to just, keep on pushing, push the sky away".
Wyjątkowa płyta, tak jak wyjątkową postacią jest jej autor.



Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 
(4 godziny na żywo!!!)