sobota, 27 kwietnia 2013

nazywać rzeczy po imieniu

Jak zapewne Państwo zauważyliście, ostatnimi czasy mocno wstrzymuję się od opisywania płyt. Podkreślam, opisywania, bo skromność nie pozwala mi na dumny  termin "recenzja". Choć najczęściej pozwala tym, którzy nie wiedzą co owo słowo oznacza, a je "piszą". Bo ja lubię się najpierw dobrze nasłuchać, a nie tak byle jak, i na odpieprz. Jak zauważalna większość dzisiejszego dziennikarstwa. Ale ja mam nad tym całym profesjonalnym bazgraństwem pewną przewagę. Mianowicie, mogę napisać co chcę, czyli zawsze prawdę i tylko prawdę. Do tego, z nikim nie muszę się ścigać, na nikogo oglądać (no może poza ładnymi sukienkami), bo jestem sobie niezależny, a co jeszcze ważniejsze - nieprzekupny. Z nie największego przecież i również miasta w Polsce, choć umiłowanego. W dodatku, z nie największej rozgłośni, choć ja akurat sam w sobie, tom chłop jak dąb. Z oczywistym wzrostem, wagą i pojemnością żołądka. Może dlatego jako wyzbyty kompleksów jeżdżę sobie tramwajami, a nie Range Roverami. Bo auto nie musi podnosić mego ego & morale.
Nie dam się także ponieść zbyt pochopnemu werdyktowi co do Deep Purple, czy tam jeszcze kilku innym dziełom lub dziełkom. Zależy kto na co sobie zasłuży. A więc, ja nic nie muszę. Napiszę sobie o nowych Purplach, kiedy przyjdzie pora. Raz a dobrze. By potem wstydu nie było.
Spójrzcie Państwo na pisemka, zwące się często na wyrost r'n'rollowymi, które co miesiąc wyciągają wam przynajmniej dychę z kieszeni. A tylko dlatego, ponieważ chcecie sobie o rocku poczytać. W rezultacie za ową dychę, dostajecie Państwo kilka rzadko wymarzonych wywiadów, przeprowadzonych przez wciąż i jedynie słusznych speców, którzy zapytają o wszystko, tylko nie o to co was interesuje. Do kompletu dołożą kilkadziesiąt (ale niewielkich kilkadziesiąt - dla jasności) recenzyjek, z promocyjnych płytek (bo prawdziwy dziennikarz w Polsce nie kupuje, tylko pisze z łaski i za co łaska), za które w podzięce trzeba dać później najmniej trzy i pół gwiazdki, a najlepiej cztery, by wytwórnia się nie obraziła. Tak, tak, bo nie będzie płyt do kolejnego numeru, a i biletów na letnie festiwale w Gdyni, Warszawie, Londynie, i cholera wie, gdzie tam jeszcze się skapnie.
Dlatego , gdy mi dzisiaj pewien Słuchacz napisał, że czuje się rozczarowany nowymi Purplami, pomyślałem jak to możliwe?. Przecież płyta dopiero wczoraj zawitała z premierą. Nie tylko do nas zresztą, a na cały Świat. Ja sam ledwie dwa razy posłuchałem. W końcu dwanaście numerów, to nie jest takie hop siup. Ja bym jeszcze polecał poczekać tym wszystkim co szybko szybko na kolanie klepu klepu, co to muszą być pierwsi, już tu i teraz najlepsi, no i w ogóle. Nie spieszcie się, albowiem i tak najlepszą recenzję napiszę ja. A będzie to w dodatku recenzja fana, a nie jakiegoś tam wielce znawcy patentowego pismaka.
Co ważne, o płycie tej czy owej, na pewno rzucę kilka słów, bynajmniej nie z łaski profesora Torrenta. Bo jak na mieście usłyszałem, to złodziej ponoć z niego, i jeszcze innych namawia.
Powołując się na konkrety, polecam takie TVP Kultura. Bodaj co sobotę. No dobra, ja sam nie znam się na malarstwie, nie bywam przykładnie i systematycznie w teatrze , ale na muzyce, to myślę akurat, że przynajmniej na pewno trochę tak, dlatego gdy przychodzi mi wysłuchiwać bełkotu pana Brzozowicza lub pewnej damy o imieniu Paulina, że nazwiska nie pomnę, to zastanawiam się, kto tych gdekaczy dopuszcza do recenzowania płyt na wizji? Skutki tego bywają później bardzo żałosne. Dla wszystkich.
A zatem, kto Państwu napisze szczerze, że to co jest naprawdę do dupy, to do dupy jest? Podczas, aby w mediach jednak centrować na wydarzenie w najgorszym bądź wypadku, tylko miesiąca. Łatwo zatem później niejednemu uwierzyć, że nowy David Bowie bić się będzie o płytę roku, choć tak naprawdę jest tylko płytą przyjemną. Na tej samej zasadzie można ochrzcić najnowsze Depeche Mode wydarzeniem nad wydarzeniami, choć każdy bez nadmiernej woskowiny od razu usłyszy, że to gówno straszne.
Wątpimy jednak w nasz zmysł dobrego smaku, gdy wszyscy dookoła zmuszają jakoś tak raczej do zachwytu. Tak samo jak choćby niedawne gloryfikacje nad "Celebration Day" , autorstwa podstarzałych Led Zeppelin - z zapisem występu w 2007 roku , że niby ten jest koncertem wielkim i na miarę "Made in Japan" - wspomnianych już powyżej Purpli, czy dajmy na to, może i nie genialnym suma sumarum, ale przesz przyzwoitym, jakim był w rzeczy samej zeppelinowski, i co ważne, wydany za życia "The Song Remains The Same" . Nie po żadnej tam reinkarnacji, jak teraz. Żałosny widok wymęczonych do ostatniej suchej nitki Led Zeps, którzy pod koniec całego tego spuchniętego balonu w o2 Arena, marzą o udaniu się do szatni, co widać na taśmie wizyjnej niemal tak dokładnie, jak głupotę u Macierewicza. I to nazywa się wielkim wydarzeniem rocka, w które ja mam uwierzyć. A wystarczy tylko włączyć starą "dwójkę" z szacownego roku 69 - wieku XX-tego, by nie męczyć biednego Planta z "Whole Lotta Love" już dzisiaj. Czy dajmy na to wcześniejszą "jedynkę" - z rocznika tegoż samego, by ten nie musiał udawać, że jeszcze jakoś tam daje radę. Bo nie daje. Po co to moi Drodzy Panowie?. Przecież każdy głuchy usłyszy jak winno to być zaśpiewane i zagrane. Zdarte do białości rowki starego longplaya, także przecież nie kłamią. Po co udowadniać teraz coś, co tylko 40 lat temu było tak naprawdę do udowodnienia, i dało się udowodnić. Dlatego teraz Państwu powiem, że oczywiście chętnie posłucham nowych Black Sabbath, ale już teraz łeb pod topór nachylę, że z dużej chmury kapnie jeno mała kropelka. To co wydarzyć się tylko mogło w roku 71 czy 73, nie ma szans się powtórzyć, bo to tak, jakby wymagać od Grzegorza Lato, by ten teraz biegał po boisku jak na mundialu w RFN, i jeszcze raz strzeleckiego króla z siebie zrobił.
Ileż to ja się muszę nasłuchać, że już jest gdzieś tam u profesora Torrenta jeden numer do odsłuchu, no i że trwa z osiem minut....  Jakby to miało już samym tym mnie przygnieść. Gdyby tak kupowano płyty, jak namawiano mnie do posłuchania nowego kawałka Sabbatów w sieci, to artyści znów mogliby liczyć na złote i platynowe pokrywy powleczone na swych dziełach. A ja wolałbym chyba zamiast owych zachwytów nad przydługawymi kompozycjami, kilka dwu i półminutówek, ale żeby rąbnęło pięcioma paranoidami na raz, zamiast kolejną perfekcyjnie wyprodukowaną płytą, taką z gatunku: byle ostrzej, mocniej i nie nazbyt melodyjnie - gdyż tak moda nakazuje. A poza tym, najlepsze melodie to już były.
Już widzę tych rockmanów z jedynego słusznego rockowego pisma, jak z buńczucznym hasłem "płyta miesiąca" przywalą pięcioma maksymalnymi punktami. a które to hasło już tak na mnie działa, jak miesiączka na wszystkie moje nieźle wkurwione koleżanki, gdy nadchodzi "ten" dzień.

===============================================================
===============================================================


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 

(4 godziny na żywo!!!)