czwartek, 26 września 2013

nowe nie znaczy lepsze

Bez jednego miesiąca i kilku dni, już rok temu upłynął przysługujący mi termin uprawniający do nowego aparatu telefonicznego. Nic, wciąż tylko te same wymówki, odwieczny brak czasu, a to po kolacji brzuch pełen i się ruszyć nie chce, albo to jakiś ważny mecz znowu transmitują, i tym podobnie... W końcu nadszedł ten dzień. Jako, że mojej Mundi także od pewnego czasu przysługiwał nowy aparat, wsadziliśmy tyłki do jej fiacika i wyruszyliśmy do salonu. Ze mną kłopotu nie było, miałem już model wcześniej upatrzony, jedynie zaciskałem kciuki o właściwy kolor, bo przesz w biel nie pójdę. Gorzej było z moją Mundi, która od zawsze była przyzwyczajona do prymitywnych klawiaturowo-stukanych urządzeń. Jako, że mój autorytet nie wystarczył, musiał ją przekonać przedstawiciel timobajl w niewielkim saloniku na Piątkowie. Kiedy padł argument "niech się pan rozejrzy, czy widzi pan tutaj w naszej ofercie choćby jeden aparat niedotykowy?", stało się, żonka, chcąc nie chcąc, została wrobiona w modernizm, niczym dwa stare chytrusy w "Nieoczekiwanej Zmianie Miejsc".
Wracałem do domu usatysfakcjonowany. I choć większość funkcji z menu nowego telefonu wcale mnie nie podniecała, to z dobrego foto nie kryłem jednak wzruszenia. Pomyślałem, nareszcie na blogu wszystko będzie czytelne, skończą się również na allegro prośby o tuziny dodatkowych zdjęć, a i nareszcie zacznę rozpoznawać twarze czy miejsca utrwalone na kadrach. Szybko się jednak okazało, że nowe nie znaczy lepsze, czy też łatwiejsze. Nowy "galaksjusz" nie ma bowiem wbudowanej opcji pomniejszania zdjęć, którą to stary aparat miał bez żadnej łaski. Pouczono mnie, że muszę sobie ściągnąć jakiś program do takiego wymarzonego luksusu. Jak nie trudno się domyślić, nie ściągnąłem. Pojechałem więc do mądralińskiego pana z owego saloniku, a ten jak się okazało, także niczego nie potrafił. Zwalił więc całą robotę na swego starszego wiekiem ucznia, a tamten naprawdę bardzo się angażując, coś tam mi prowizorycznie nastawił, lecz problemu i tak całkowicie nie rozwiązał. Poprosiłem o pomoc mego siedemdziesięciosiedmioletniego Tatę, gdyż ten w sumie nawet lubi wszelakie nowinki techniczne (w przeciwieństwie do mnie). Na szczęście, wręczyłem mu stary aparat na ewentualne eksperymenta. No i całe szczęście, albowiem ściągnięty program, który miał mój problem rozwiązać, zwabił do niego jakiegoś wirusa, za którego wyrzucenie, mój Tata musiał chwilę później jakiemuś cwaniaczkowi zapłacić dosłownie: cztery dychy. I tak to działa, jeden bandzior infekuje te cholerne komputery, a później jakiś jego kumpel je uzdrawia. Jedna banda. I nie masz bracie wyjścia, bo jak życie pokazuje, za wszystko musisz płacić. Gawędziarzy od seks-teorii nigdy nie brakuje. Każdy na wszystkim się zna, ale gdy konkretnie zahaczam o pomoc, to on akurat tylko tego nie potrafi, no i tamtego przypadkiem również. Gdy bywam na wódce tu czy tam, to wszyscy się na wszystkim znają, szczególnie na samochodach. No i te opowieści o tłokach, świecach, oponach, felgach,..., ale gdy z żonką kupowaliśmy auto i poprosiłem każdego z nich z osobna o pomoc, to wówczas szybko okazało się, że każdy z nich jest tylko seks instruktorem teoretykiem, a w praktyce jeden wielki flak. Obawiam się, że podobni spece od telefonów komórkowych swe technologie zamawiają u palacza w kotłowni, zamiast u doktora "Megabajta".
A już abstrahując od całości, nie pojmuję dlaczego zakup aparatu za złotówkę, u niektórych od razu wzbudza myśl, żeś się bracie wzbogacił, to znaczy , że jesteś przy forsie. "...masz forsę, boś se sprawił taki wypaśny telefon..." - cytując dosłownie jednego z takowych. Ach, te pieniądze.


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)