środa, 23 października 2013

THE MISSION - "The Brightest Light" - (2013) -

THE MISSION - "The Brightest Light" - (EYES WIDE SHUT RECORDINGS) -
**2/3


Drapieżne oblicze Misjonarzy? Dlaczego nie. Nie powinno ono w sumie nikogo dziwić, wszak The Mission to zespół rockowy. Od zawsze. A jednak, tak śpiewającego Husseya jeszcze nie słyszałem. Jego koledzy także nie szczędzą sił. Nikt tu się nie leni. Stęsknieni za sobą, bo dawno się nie widzieli.
Trzy czwarte obecnego składu The Mission pochodzi z czasów zainicjowanych przy pierwszym longplayu "God's Own Medicine" - z 1986 roku. Obok Wayne'a Husseya (śpiew, gitara), pojawili się starzy kompani: Simon Hinkler (gitara) oraz Craig Adams (bas). Jedynie za bębnami mamy tutaj Mike'a Kelly'ego, który dzielnie zastępuje legendarnego Micka Browna.
Wszystko powinno być zatem po staremu. A jak jest? "The Brightest Light" ukazuje surowe oblicze zespołu. Niemal kompletnie okrojone z dawnej gotyckości i wszechobecnej melancholii, tak bliskiej wczesnym dokonaniom grupy. Należy dodać, dokonaniom najciekawszym. Cóż więc pozostało po tamtym Mission? Niewiele. Ale i niewiele było tego już przy ostatnich płytach. Niekoniecznie musi to stanowić za zarzut, albowiem w muzyce rockowej największa siła bierze się podobno z prostoty. I wielu artystom wychodzi to na dobre.
Hussey i spółka od pierwszych akordów otwierającego całość blisko 8-minutowego "Black Cat Bone" pokazują, że nie będzie tu zbyt wiele dla entuzjastów nocnych cmentarzysk, zaprzyjaźnionych kruków, czarnych peleryn i czerwonego nektaru wysysanego z powabnych szyj. I nie mam w sumie nic przeciwko, każdy artysta ma prawo do poszukiwań i samospełnienia. Szkoda tylko, że nowe kompozycje Misjonarzy poza energią nie przekładają się na wysoką kaloryczność całej potrawy.
Wygląda na to, że głównym winowajcą jawi się zasłużony producent i ceniony inżynier dźwięku David M Allen - współpracujący dotąd z Sisters Of Mercy (przy ich pierwszym albumie) czy w najlepszym okresie The Cure (przełom lat 80/90), ale i samymi The Mission przecież także. Ten jednak swoją robotę wykonał należycie. Płyta brzmi surowo, a czasem nawet i na pół metalowo, a do tego czytelnie. Choć sensu stricte metalową przecież nie jest.
Mamy tutaj kilka piosenek , które mogły by pretendować do miana przebojów ("Born Under A Good Sign", "Ain't No Prayer In The Bible Can Save Me Now", "Just Another Pawn In Your Game",...), lecz w tej kategorii zdaje się nie mają żadnych szans ze swymi starszymi braćmi. Braćmi, gdyż siostrzyczki zarezerwował przed laty Andrew Eldritch. Bo choćbyście Państwo z kandelabrem po wszystkich zakamarkach szukali, nie znajdziecie tu pereł na miarę "Bird Of Passage", "Kingdom Come", "Love Me To Death" czy "Tower Of Strength". Również o przebojowości pokroju: "Amelia", "Stay With Me", "Never Again" czy "Beyond The Pale", można już także tylko pomarzyć.
Jest na tej płycie niemal wszystko co być powinno, dobry śpiew Husseya (ostry i wrażliwy zarazem), są dobrze grający muzykanci, poprawna produkcja, jest ponadto całkowicie efektownie wydany cały ten album, ale nie ma jednego - dobrych kompozycji. Takich, które będziemy pamiętać na wieki. No, może za wyjątkiem uroczo staroświecko brzmiącej "Swan Song". Choć i ta, nie wiem jak by się starała, nie przebije w żaden sposób takich: "Heaven Send You", "Sweet Smile Of A Mystery" czy wspomnianej już powyżej "Bird Of Passage". "Ptasi" tytuł jednak zobowiązuje, przez co owy "Swan Song" wspiął się i tak na najbardziej wystawioną ku niebu gałąź. Być może z uwagi na kojarzącą się szacowną wytwórnię, dla której nagrywali przecież Led Zeppelin. A jak pamiętamy, Hussey i koledzy, są ich wielkimi fanami, co ukoronowane zostało także niegdyś przy misjonarskim longplayu "Children" - produkcji samego Johna Paula Jonesa. Gitarowe zagrania w "Swan Song" dogłębnie przywodzą na myśl Jimmy'ego Page'a, a i misjonarskie do nich nawiązania, zakorzenione głównie na ich pierwszych dwóch długograjach.
Końcówka płyty, nadrabia za cały wcześniejszy kompozytorski niedobór, albowiem również finalizująca całość i podniosła zarazem ballada "Litany For The Faithful", bije co prawda prostotą, ale i jakąś niezwykłą atmosferą magicznego uniesienia. To taki The Mission, dla którego szczególnie warto dostroić uszy.
Starczyło sił na niewiele. Dobre jednak i to, gdyż ostatnie 14 minut "The Brightest Light" jest i tak najpiękniejszym kwadransem Misjonarzy od ponad dwudziestu lat.

P.S. Na dodatkowym drugim dysku, otrzymujemy 40 minut z odrzutami, bądź różnorakimi wersjami demo, dokonywanymi podczas pracą nad całym tym albumem. Nie znajdziemy tu jednak takich niespodzianek jak niegdyś na płycie "Grains Of Sand", która to jako płyta z rzeczami "mniej interesującymi", okazała się suma sumarum o stokroć lepszą od tej właściwej, a i wydanej kilka miesięcy wcześniej "Carved In Sand". Ale to już osobna historia.


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)