środa, 4 czerwca 2014

COLDPLAY - "Ghost Stories" - (2014) -

COLDPLAY - "Ghost Stories" - (PARLOPHONE) -
****1/2

Chyba wszystkich zaskoczyli. A co lepsze, zamknęli usta niedowiarkom i malkontentom. Stworzyli kompozycje dające się wciąż nazywać "Coldplay", lecz przy okazji zawiesili poprzeczkę wymagań względem siebie bardzo wysoko. Po takiej muzyce nie będzie już powrotu do radosnych i wykrzyczanych "ooo ooo ..." stadionowych skandowań Chrisa Martina. Okazało się, że spora doza subtelności, zawarta na ich pierwszych dwóch-trzech albumach, nie była tylko przejawem młodzieńczego buntu przeniesionego na grunt melancholijnej wrażliwości, zamiast na rewolucyjne barykady - co bywa domeną młodych i gniewnych.
Słyszałem, że nostalgiczny charakter "Ghost Stories" wynika z małżeńskich kłopotów Chrisa Martina, a w zasadzie z sypiącego mu się związku. No cóż..., ostatnio nie wiedzieć czemu słyszę o tego typu zdarzeniach coraz częściej. Uodporniam się.
Warto być może wziąć jeszcze pod uwagę chęć artystycznego wyzwania, dokonania zmian, jakiejś przebudowy, do której każdy przecież prędzej czy później zapragnie dotrzeć. Coldplay po kilkunastu latach ładniutkiego grania być może zmęczyli się całą tą gigantomanią, pragnąc także stworzyć nową jakość, wyznaczyć nowy kierunek... Niekoniecznie dla roztańczonych i wiecznie uśmiechniętych tłumów. Paradoksalnie jednak teraz je ujmując, skoro to podobno jedna z najlepiej sprzedających się płyt - i to nie tylko u nas.
Co my tutaj mamy? Przede wszystkim sporo elektroniki. Przestrzennej, lecz delikatnej i nienachalnej. Co ważne, bo wystarczy o jeden decybel za dużo i wyjdzie hałaśliwy i kujący po uszach Goldfrapp. Ktoś zapyta, a gdzie pianino, gdzie gitara? Występują, lecz w stopniu zredukowanym do absolutnego minimum. Ich rola ogranicza się do akompaniamentu, nie do przywództwa. Nowe piosenki Coldplay przywróciły grupie alternatywną etykietkę, nie odzierając ich z charakterystycznego dla nich stylu. Można także zaryzykować, iż "Ghost Stories" jest najbardziej usymfonicznionym dziełem grupy, ale i owa symfonia wydaje się być również tylko smakowitym dodatkiem, nie mając żadnych przerośniętych ambicji.
Trudno oprzeć się urokowi nowych Coldplay'owych piosenek, które brzmią leniwie niczym popularnonaukowe filmy o podróżach międzygalaktycznych. "Always In My Head", "Magic", "Ink", "Oceans", "O" (jak i następująca tutaj jeszcze po 2,5 min. ciszy beztytułowa coda) - miło kołyszą, a takie "True Love", "Midnight" czy "Another's Arms", nawet zapierają dech. Jedynie przebojowy "A Sky Full Of Stars" podrywa nas bliżej gwiazd - dosłownie i w przenośni. To jedyny dynamiczny (ponad 4-minutowy) fragment albumu, by nie powiedzieć - taneczny.
Mawia się - dobry artysta, to smutny artysta, i w przypadku Chrisa Martina te słowa znalazły swoje odzwierciedlenie. I choć życzę mu szczęścia z całego serca, wolałbym tak przy okazji, aby ten ze swoimi kolegami nie powracał już do czasów "Mylo Xyloto", a cieszył takimi jak tu refleksyjnymi piosenkami.
Słowa uznania należą się także "modnemu" ostatnio producentowi Paulowi Epworthowi, który znajduje nić porozumienia z artystami wielu pokoleń (choćby Adele czy Paul McCartney), zamieniając ich pomysły w złoto. Jak tu.


Andrzej Masłowski


RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)

===============================

"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP