wtorek, 5 sierpnia 2014

JOHN ILLSLEY - "Testing The Water" - (2014) -

JOHN ILLSLEY
"Testing The Water"
(CREEK TOURING & RECORDS LLP)
****

Naszukałem się tej płyty. Wydała ją niewielka i zdecydowanie mało znana wytwórnia. Taki dziś los wielu artystów, nawet tak utytułowanych jak John Illsley. Gdy grał w Dire Straits u boku Marka Knopflera, słano przed nim czerwone dywany, tymczasem od mniej więcej dwudziestu lat wiedzie skromne życie, muzykując co prawda dość aktywnie, jednak zdecydowanie w cieniu dawnych fleszy.
Przed czterema laty nagrał uroczą płytę "Streets Of Heaven", na której nawet w dwóch piosenkach towarzyszył mu sam maestro Knopfler. Lecz nie tylko, bo na instrumentach klawiszowych zagrał tam jeszcze inny Dire Straits'owy kompan - Guy Fletcher, którego tak a propos, Illsley zaprosił również do współpracy na właśnie co wydanej "Testing The Water".
Illsley w Dire Straits pełnił rolę basisty, bowiem nie było tam miejsca dla jego umiejętności jako gitarzysty sześciostrunowego. Tymi właśnie, muzyk wykazuje się na swoich solowych płytach, realizowanych niestety niezwykle rzadko, lecz i tak miłośnicy jego talentu wyczekują ich z drżącymi rękoma. Może dlatego, że sporo w nich odniesień do szlachetnych kompozycji Marka Knopflera. I to nie tych z okresu schyłkowych dzieł, jak: "On Every Street" czy "Brothers In Arms", a raczej takich z okolic pierwszych dwóch albumów. Mało tego, Illsley jest obecnie bardziej Dire Straits'owy, niż sam Mark Knopfler. Nawet barwą głosu z lekka go przypomina. Podobnie jak tamten, śpiewa trochę jakby od niechcenia, z niewinną lekką chrypką, a i często półszeptem, czy wręcz pomrukując. Ma to swój niepowtarzalny urok. No i co z tego, że już skądś to wszystko znamy, że to już było, że nieoryginalne, a co za tym idzie - niemodne. Proszę się przyjrzeć ile dookoła atakuje nas tych wszystkich "oryginalności" i jak na nie reagują nasze nauszne podniebienia. W takich momentach myślę sobie, jak to dobrze, że wciąż żyją jeszcze tacy artyści, pragnący nagrywać takie oto właśnie płyty. Bo dopóki takowe będą powstawać, dopóty warto będzie stąpać po tej ziemi.
Co ważne, muzyka na "Testing The Water" jest żywa. W opisie instrumentarium nie znajdziemy haseł: "programowanie", "komputery", "loopy", itp... Takich terminów w słowniku Illsleya po prostu brak. Tutaj w rolach głównych występują tylko jego struny głosowe, a także oktawy dwóch dziewczyn o wspólnym imieniu Jessica (vide: Greenfield oraz Illsley), plus gitary, bas, perkusja i okazjonalne smyczki, bądź dęciaki (saksofon, trąbka, puzon). Wszystko. Niczego więcej nie potrzeba. Reszty mają dopełnić już tylko same kompozycje. Dobre, bardzo dobre i jeszcze bardziej dobre.
Jedyna szkoda o jakiej można mówić, to że jest ich ledwie osiem, o łącznym czasie niewiele ponad półgodzinnym. Bo wszystko co dobre, prędko przemija.
Illsley ma lekką rękę do ballad i aż dziw bierze, że niegdyś Mark Knopfler nie dopuszczał go do zespołowych partytur. Chęć przywództwa czy też może jakaś zazdrość? Proszę przyłożyć uszu do prześlicznej tytułowej "Testing The Water" - wspomaganej przez delikatną, niemal "nocną" trąbkę Toma Walsha. Gitara Illsleya brzmi jakby przefiltrowała duszę młodego Knopflera. Gdyby ta piosenka pojawiła się na Straits'owej "Love Over Gold", w niedalekim sąsiedztwie "Private Investigations", to kto wie...  Równie efektownie prezentują się pozostałe ballady, jak: "Run For Cover" czy finalizująca całość delikatna, niczym bibułka "This Is Your Voice". Lecz i również taka na pół balladowa, zagrana w minimalnie żywszym tempie piosenka "When God Made Time". Ależ tu John pięknie zagrał. Z takim lekkim posmakiem "Sułtanów Swingu".
Nie można pominąć sporych zasług asystujących Illsleyowi dwóm pozostałym gitarzystom - Simonowi Johnsonowi oraz Robbiemu McIntoshowi (znanemu ze współpracy choćby z Paulem McCartneyem, grupą Pretenders czy Ziemską Orkiestrą Manfreda Manna). Ten drugi, dodatkowo zagrał tu jeszcze techniką slide.
Album to urozmaicony, tak więc nie zabrakło na nim również country'ujących i żywiołowych fraz, w jakich dawniejsi Straitsi zawsze dobrze się czuli ("Railway Tracks", "Nothing To Do" czy "Sometimes"), ale i nawet rytmów reggae (w "Darling Heart"). O ile nie znoszę na codzień takich "bujanek", o tyle powściągliwy i daleki od rozchełstanej atmosfery rytm tej piosenki, podszyty w dodatku zgrabnymi wtrętami saksofonu i puzonu, przełożyły się na bardzo fajny ostateczny efekt.
Okazuje się zatem, że można tego typu rzeczy zagrać również bez dredów splątanych kołtunami monotonnych i nudnych nut.
Miła to płyta zarówno muzycznie jak i w warstwie tekstowej. Jest tu o przemijaniu, o rozstaniach, o poszukiwaniu szczęścia na nowe koleje losu, jest i o Bogu, o miłości, i jeszcze o kilku innych sprawach, nad którymi niejeden z nas często rozmyśla - w odwiecznym poszukiwaniu szczęścia. 
Fani Dire Straits powinni tej płyty poszukać obowiązkowo, ale i wszystkim pozostałym polecam ją równie gorąco, choćby w ramach podtrzymania w narodzie poczucia kulturowego dobrego smaku.


Andrzej Masłowski


RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)

===============================

"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP