wtorek, 11 listopada 2014

cały dzień w odtwarzaczu kręci się "The Endless River"

Podczas kiedy ci idioci na warszawskich ulicach się tłuką, kłócą i nienawidzą (podobno w imię przyjaźni i pokoju), to ja sobie przez cały dzień leniuchuję i słucham kapitalnej muzyki Pink Floyd. Odtwarzacz rozgrzany do czerwoności, a "The Endless River" gra już chyba szósty lub siódmy raz. Na okrągło. Kończy się, i od nowa... W ciągu jednego ranko-popołudnia nauczyłem się "The Endless River" na pamięć. Mógłbym już dzisiaj wyłożyć tę muzykę na uniwersytecie dobrego smaku - i to bez przechwalstwa. Cudna muzyka! Niech mi Państwo uwierzą na słowo i zakupią tę płytę w ciemno. Jak ktoś lubi Pink Floyd, to oszaleje z zachwytu. Nie odsłuchujcie żadnych próbek w internecie, nie odbierajcie sobie przyjemności, bo pogrzebiecie pierwszą radość obcowania z TĄ MUZYKĄ.
Żonka do kompletu zrobiła cudowny obiad.  Szkoda tylko, że przez ten szpital mocno mi się skurczył żołądek i o dokładce nie było mowy. Kurczak z zapiekanymi jabłkami + zapiekane brokuły z serem i boczkiem - o ja pierniczę jakie cudo! No i jeszcze frytki, które jadam tak rzadko. Normalnie - danie roku! Gesslerową by szlag trafił z zazdrości. Zresztą i tak bym się nie podzielił. Słodyczami (których już tak za dużo nie mogę) oraz dobrymi konkretami dzielić się nie lubię. I się nie dzielę. Na widok ewentualnego sępa szybko wszystko chowam pod pierzynę. Nie ma głupich.
Wracając do muzyki, już w niedzielę podczas Nawiedzonego Studia powiedziałem Krzyśkowi Piechocie, że mam tak dużo płyt z nowościami, iż większości nie zdążyłem posłuchać, a gdybym tak każdego tygodnia prezentował po dwie/trzy z nich, to starczyłoby mi ich do końca stycznia. Także, mamy słuchania a słuchania.
Jeszcze na chwilkę zahaczę o nowych Pink Floyd. Pięknie, że muzycy oddali hołd Rickowi Wrightowi, bo na dwóch trzecich rządzą jego zagrywki klawiszowe. To jest to brzmienie, to jest to granie, to są te emocje. Gilmour gra przecudownie, a bębny Masony wyraźne, zaakcentowane przy każdym istotnym przejściu. Zresztą, ja bardzo lubię tę prostą i fanfarową grę Masona. Cała płyta, choć zmienna nastrojowo, trzyma bardzo równy (najwyższy!!!) poziom. Trzeba jej słuchać tylko w całości, bo wszystko jest tutaj logiczne, a każdy kolejny utwór konsekwentnie wypływa z poprzedniego. Znajdziemy tu akcenty (czytaj: nawiązania) ze wszystkiego już nam dobrze znanego, tj. z płyt "Wish You Were Here", "The Division Bell", "A Momentary Lapse Of Reason", "Meddle" czy "Dark Side Of The Moon". Naprawdę. Album podzielono na cztery części. Myślę, że z uwagi na podwójnego winyla, a co za tym idzie - cztery grające strony. Tak więc, otrzymujemy 18 utworów w czterech aktach. Nawet na rewersie kompaktowego opakowania wydawca zapisał: Side 1, Side 2, Side 3 i Side 4.
Pokochacie "It's What We Do", "Sum", "Anisina", "Talkin' Hawkin' " czy jedyny zaśpiewany w tym zbiorze fragment "Louder Than Words". Nie wierzę, by jakiemuś "Floydziarzowi" ta płyta mogła się nie spodobać. 
Kupcie Państwo ten album - gorąco polecam!. To będzie jedna z płyt roku, o ile już nią osamotnienie nie jest.



Andrzej Masłowski


RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

(4 godziny na żywo!!!)

===============================

"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP