czwartek, 19 marca 2015

MAHALIA BARNES & THE SOUL MATES featuring JOE BONAMASSA "Ooh Yea - The Betty Davis Songbook" - (2015) - / JIMMY BARNES "Hindsight" - (2014) -



-------------------------------------------------------------------------
-------------------------------------------------------------------------


MAHALIA BARNES & THE SOUL MATES featuring JOE BONAMASSA
"Ooh Yea - The Betty Davis Songbook" - (PROVOGUE / MASCOT) -
**3/4

JIMMY BARNES
"Hindsight" - (PROVOGUE / MASCOT) -
****


Nie lubię krzykliwych kobiet. Poza tymi od muzyki. W tej dziedzinie sztuki dzierżę nawet krzykliwe - jak Mahalia Barnes, która ma ku temu wszelkie podstawy i predyspozycje, albowiem jej ojcem jest nie kto inny, jak sam Jimmy Barnes. Najmocniejsze gardło Antypodów.
"Ooh Yea - The Betty Davis Songbook" nie jest debiutem Mahalii, jednak założę się, że dotąd niewielu o niej słyszało. No chyba, że jest się oddanym fanem jej tatusia, na którego płytach nawet się niegdyś Mahalia epizodycznie zaznaczała.
Band "The Soul Mates" oraz gościnny udział Joe Bonamassy od razu odsłaniają karty, o czym jest ta płyta. To mieszanka soulu, bluesa i niemałej dawki funku. A to ostatnie, głównie za sprawą albumowej bohaterki Betty Davis - amerykańskiej przedstawicielki soul/funk przełomu 60/70. Artystki już dzisiaj mocno zapomnianej, której pasmo muzycznych sukcesów trwało niezwykle krótko, a ona sama bardziej została zapamiętana jako niewierna żona Milesa Davisa.
Repertuar Betty Davis nie jest szczególnie olśniewający, i choć Mahalia postanowiła go przyprawić na ostro, a i podać w zdecydowanie rockowej formie, to szału na właśnie wydanej "Ooh Yea...." nie ma. Płyty nie pomaga udźwignąć jej wyrazista produkcja i solidna praca wszystkich tu muzyków. Całość po prostu nie chwyta. Dokucza rażąca jednostajność, kompozycje duszą się same w sobie, brakuje polotu i jakiegoś szaleństwa. Nawet Joe Bonamassa nie wychodzi poza obręb powierzonego mu zadania. Jego gra jest zbyt oszczędna i mało filozoficzna. Szkoda tylko dobrego gardła Mahalii, bo już sobie wyobrażam, jakby ono zabrzmiało przy bardziej porywających i melodyjnych nutach.
Najlepszym numerem tego albumu wydaje się być finalizujący całość, blisko 8-minutowy "Shoo-B-Doop And Cop Him". To taki nieco leniwy, lecz zmysłowy soul/funk, wyraziście pobrzmiewający starą czarną muzyką, no i tutaj nareszcie Bonamassa wydaje się być w swym żywiole.
Całkiem przyjemnie kołysze jeszcze "Walking Up The Road", szczególnie że Mahalii asystuje tutaj gardełko tatusia. Mogą się jeszcze podobać chyba najbardziej nośny i przebojowy "Steppin' In Her I.Miller Shoes" oraz nastrojowy "In My Time" - z niezłym gitarowym solo i zgrabnie podszytym Hammondem.
Bez wątpienia Mahalia nadaje się do śpiewania czarnej muzyki, choć zamiast w funk/soul/bluesie, chętnie posłuchałbym jej w jakimś nieco bardziej witalnym repertuarze, choćby stricte blues-rockowym.
Jednymi słowy - całość dobrze zagrana, dobrze wyprodukowana, tylko mało chwytliwa.

Zdecydowanie ciekawsza jest najnowsza propozycja samego Jimmy'ego Barnesa. Co prawda jego płyta ukazała się już nieco wcześniej, ale i tak pod literką "B" oba te tytuły nadal figurują w sklepowych działach z nowościami.
Jimmy do udziału w "Hindsight" zaprosił sporo przyjaciół (m.in. grupę Baby Animals, Joe Bonamassę, wciąż piękną i nieźle śpiewającą Tinę Arenę, czy choćby muzyków grupy Journey - Neala Schona i Jonathana Caina), a także córeczkę Mahalię z jej grupą The Soul Mates (w porywającym "Stand Up"). Wraz z nimi, przedstawił w nowej szacie kilkanaście własnych przebojów, nie zmieniając ich temp czy melodii, za to przyodziewając nowymi aranżacjami. Wyszło świetnie. Piosenki przybrały drugie życie, stały się świeże i jakby ponownie aktualne.
Sporo tutaj tortowych wisienek, jak choćby uroczo snująca się ballada "Stone Cold" - ze wspomnianą już Tiną Areną i subtelnie z nią wycinającym Joe Bonamassą , a i fajnymi dęciakami oraz organami, także przecież.
Fani Boba Segera i Bruce'a Springsteena zapewne od razu pokochają chwytliwy "Working Class Man" - zagrany w towarzystwie australijskiego kompana Iana Mossa oraz Jonathana Caina. Tuż po chwili pojawia się kolejna ballada - mocna, zadziorna, podszyta bluesem, a nawet hard rockiem "Going Down Alone". Pięknie w niej zagrało kilka osób, w tym specjalnie zaproszeni Neal Schon i ponownie Jonathan Cain (obaj z Journey, a i niegdyś także przez chwilę w Bad English).
W zasadzie trudno od tego albumu oderwać ucho. Równie dobrze mógłbym wyróżnić porywający "Ride The Night Away" (tutaj gościnnie Steven Van Zandt - gitarzysta E Street Bandu Bruce'a Springsteena), super przebojowy "No Second Prize" (refren - stadiony świata), bądź nowe wcielenia "tygrysich" balladek "When Your Love Is Gone" czy "Walk On" (z kolejnym Australijczykiem Davidem Campbellem) i jeszcze nie gorszych przecież kilku innych....




Andrzej Masłowski


RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

(4 godziny na żywo!!!)
 
===============================

"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP