środa, 11 marca 2015

"TOMASZ BEKSIŃSKI - IN MEMORIAM" - (2014) - premiera styczeń 2015



"TOMASZ BEKSIŃSKI - IN MEMORIAM"
- (POLSKIE RADIO) -
*****

Był rok 1986. Któryś z kolegów polecił, bym posłuchał w niedzielne wieczory drugiego programu Polskiego Radia, ponieważ tam grają płyty w całości (do tego z pożądanych wówczas kompaktów!), no i ciekawie o nich opowiadają. Niespecjalnie miałem w zwyczaju gościć przy radioodbiorniku, być może dlatego, iż w kwestii samych płyt, byłem jakoś zawsze szczęśliwie samowystarczalny. Poza tym, nigdy nie miałem szczęścia trafić na ciekawych prezenterów, a ci którzy od zawsze uchodzili za bogów, dla mnie bywali po prostu nudni. Owszem, z reguły posiadali sporą wiedzę, ciekawe płytowe zbiory, jak i adekwatne materiały. Potrafili ponadto zawsze poprawnie wszystko przeczytać i przetłumaczyć , a jednak nie tego jeszcze oczekiwałem. Brakowało w tym wszystkim jakiejś pasji, szczerości przekazu, emocjonalnego kontaktu ze słuchaczem, no i najważniejszego - dania z siebie pełnego "ja". Dlatego nigdy nie potrafiłem polubić guru mojego pokolenia - Piotra Kaczkowskiego, którym poza mną, zachwycała się chyba cała Polska.
Któregoś dnia postanowiłem sprawdzić cóż takiego ciekawego dzieje się w owych coniedzielnych "Wieczorach Płytowych" (taką nazwę nosiła tamta audycja). Dodam jeszcze, że zazwyczaj prezentowano w niej płyty w całości, najczęściej po dwie tygodniowo, a raz w miesiącu nawet trzy lub cztery. Wówczas audycja trwała do samej nocy. No i któregoś razu usłyszałem jak pewien młody prowadzący, o romantycznej barwie głosu, ze sporym zaangażowaniem opowiada o grupie The Moody Blues - zapowiadając przy okazji świeżo co wydaną płytę "The Other Side Of Life". Miałem już ją od pewnego czasu i byłem w niej zakochany po uszy. Jednak po drugiej stronie odbiornika jegomość jakoś nie wyrażał nią zachwytu. Powiedział, że płyta podoba mu się bardzo umiarkowanie i tylko fragmentarycznie, bo jak stwierdził - dominacja elektroniczno-popowych rąbanek psuje mu obraz całości. Po takiej recenzji nie było mi do śmiechu, a jednak nie czułem ni kapki złości na autora tych słów, mało tego, zagościł we mnie nawet autentyczny zachwyt sposobem prowadzenia audycji. Szczególnie z uwagi na jej osobisty ton. Podobało mi się, że dziennikarz nie przynudzał jak większość jego kolegów po fachu, którzy ograniczali się z reguły do profesjonalnie podanego rzemiosła, natomiast "ten" (vide Tomek Beksiński) uruchamiał we mnie machinę wyobraźni, czyniąc z prezentowanej muzyki coś więcej, niż tylko kolejny zapis mniej lub bardziej trafnie zestawionych nut. Nareszcie przekonałem się do radia. W następnym tygodniu program poprowadził już kto inny (być może jego zmiennik Tomasz Szachowski? - nie pamiętam dokładnie) i zrobiło się niestety znowu zwyczajnie. Później dowiedziałem się, że panowie Beksiński i Szachowski prowadzą audycję przemiennie, tak więc na Tomka Beksińskiego należało sobie poczekać długie dwa tygodnie.
Po kilku niedzielach złapałem się na tym, że Tomasz Szachowski gra muzykę bliższą moich fascynacji, podczas gdy Tomasz Beksiński hołduje klimatom mrocznym, posępnym, choć przejawiał on także sporą sympatię do starego rocka, jak i wybranych wykonawców z gatunku pop - głównie z popularnego wówczas nurtu new romantic. Nawet jeśli ten nurt już w 1986 roku w zasadzie nie istniał. Szybko okazało się jak "jego" muzyka także zaczęła do mnie przemawiać, i choć nie zawsze wszystko, to i tak słuchałem całości bardzo uważnie, a najchętniej samego komentarza Tomka Beksińskiego.
No cóż, zauroczyłem się facetem na dobre. I to trwa po dziś dzień. Od tamtego czasu skrupulatnie poszukiwałem prasowych artykułów czy też jego płytowych recenzji, ponadto starałem się nigdy nie przegapić żadnego z nim radiowego spotkania. Wkrótce jednak czasy się zmieniły, z uwagi na przestrzeganie praw autorskich przestano prezentować płyty w całości, jednak na szczęście Tomasz "Nosferatu" Beksiński otrzymał autorską audycję z soboty na niedzielę w radiowej Trójce, odkąd stworzył dosłownie prawdziwy teatr. Swoisty majstersztyk. Nieosiągalny poziomem dla żadnego innego radiowca. I każdy kto spotykał się z jego "Trójką pod księżycem", wie co mam na myśli. Niestety muszę także przy okazji jeszcze coś dodać, otóż dzisiaj już nic nie jest w stanie przywołać ducha tamtych spotkań. Nawet jeśli w obecnej dobie wszechwiedzącego i wszechmocnego internetu da się sporo odnaleźć, przesłuchać, przegrać.... Niestety, to trzeba było po prostu przeżyć wówczas, na gorąco, gdy działo się na żywo, a i zarazem mieć szczęście od losu i się po prostu urodzić nieco wcześniej. Tak samo jak trudno w jakichkolwiek słowach oddać swoisty fenomen Tomka Beksińskiego.
Niedawno wydana książka Magdaleny Grzebałkowskiej o Zdzisławie i Tomku Beksińskich nazbyt mrocznie zarysowała sylwetkę samego Nosferatu, tak więc sugerowałbym, by nie przywiązywać do tego nadmiernej wagi. Nie może bowiem kochać humoru Monty Pythona stuprocentowy ponurak, a w owej książce (nawet niezłej!) nie widać słowa na choćby jak najmniejsze rozgrzeszenie.
Tomasz Beksiński, to nie tylko wysmakowany muzyczny gust, czy też ogromnego kalibru pasja do horrorów, bądź kręciek na punkcie Jamesa Bonda, do tego można jeszcze dołożyć jego mistrzowskie tłumaczenia filmów, tekstów piosenek czy genialne audycje radiowe, lecz to także, a może przede wszystkim - postać tragiczna. Człowiek niespełniony w miłości, a pragnący jej przecież tak samo jak każdy śmiertelnik. Kibicowałem mu jak oddany fan, lecz niestety 24 grudnia 1999 roku, maestro Nosferatu postanowił przeciąć linę.
Album "Tomasz Beksiński - In Memoriam", stanowi za piękny hołd, choć jak wiemy - nie pierwszy już. Można go potraktować jako swego rodzaju cegiełkę, albo po prostu pamiątkę, bo przecież nikt z sympatyków Beksy (tak go zwali niektórzy znajomi i przyjaciele) nie zakupi go tylko dla samej muzyki - tę przecież każdy posiada od dawna - na czternastu różnych dziełach. Bowiem tylu wykonawców zagościło w tym zbiorze. Dlatego nie ma sensu wybrzydzanie i przekomarzanie się, dlaczego zabrakło tego, bądź tamtego nagrania. Odpowiedź nasuwa się sama - ponieważ na tej małej srebrzystej płycie nie starczyło miejsca dla wszystkich. Nigdy nie będzie idealnie, albowiem każdy z nas wszystko ułożyłby zawsze najlepiej i po swojemu - prawda?. Nie ma zatem sensu wytykać braku XIII Stoleti, Ultravox, Talk Talk, This Mortal Coil, Nicka Cave'a czy Philipa Glassa. Być może dzięki temu właśnie otwiera się furtka dla kontynuacji w postaci części drugiej?
Album otwiera intro audycji, wzięte z kompozycji "Neon Mariners" - grupy The Legendary Pink Dots. Szkoda tylko, że po jego zakończeniu autorzy wydawnictwa nie wpadli na pomysł wklejenia głosu Tomka ze słynnym: "dobry wieczór". Byłoby jak za dawnych czasów. Mało tego, gdyby płytę zakończyć subtelną Julee Criuse i jej "The Mysteries Of Love", która każdego tygodnia audycję zamykała, byłoby wręcz idealnie. Wszystko poza tym wydaje się już być na swoim miejscu - The Sisters Of Mercy, Lacrimosa, Deine Lakaien, Galahad,...., aż do finałowego Camel'owskiego Stationary Traveller", a więc po jeden z najcudowniejszych utworów tego świata, który na tej płycie pełni także charakter symboliczny. To właśnie tym nagraniem Nosferatu pożegnał się z nami na zawsze.
Płytę wydano w zgrabnym digipacku z załączoną książeczką, do której dopisali się znajomi i przyjaciele Tomka, jak choćby: Anja Orthodox, Marek Niedźwiecki, Piotr Kosiński i jeszcze kilka innych osób. Mnie najbardziej poruszył tekst Piotra Kosińskiego (obecnie dziennikarza przez siebie utworzonej rozgłośni Rock Serwis FM), który skierował do naszego bohatera chwytający za serce list.
Wspaniała płyta, a pomysł na jej wydanie - jeszcze lepszy. 




Andrzej Masłowski


RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

(4 godziny na żywo!!!)
 
===============================

"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP