niedziela, 17 maja 2015

MEW - "+-" - (2015) -




MEW 
"+-" - (PLAY IT AGAIN SAM)
****


Sympatyzuję z tymi Duńczykami, uważnie śledząc ich poczynania od trzeciego albumu "Frengers". Choć należy w tym miejscu dodać, iż Mew lubią nieco poleniuchować, przez co na ich nowe nagrania trzeba sobie z reguły cierpliwie poczekać. Poprzedni album grupa opublikowała przed sześcioma laty, za to jego tytuł ciągnął się jak stąd po Archangielsk  - "No More Stories Are Told Today, I'm Sorry They Washed Away // No More Stories, The World Is Grey, I'm Tired, Let's Wash Away". Płyta spodobała się głównie w krajach skandynawskich, ale dostrzegły ją także alternatywne kręgi w USA i na Wyspach. I choć Mew nie są u nas absolutnie anonimowi, to daleko grupie Jonasa Bjerre'a i jego kolegom do należnej chwały. Obawiam się, że wydany przed chwilą "+-" nie zmieni tego stanu. A szkoda, bo to bardzo piękna płyta - równie pięknej grupy. Bogata, różnorodna, wszechstronna. Nawet jeśli jak na rock alternatywny jest to takie granie o łagodnym obliczu. Niosące wraz z sobą znamiona art rocka. Kto wie, być może na ten stan rzeczy ma wpływ delikatna i wręcz półfalsetowa barwa głosu Jonasa Bjerra. Zastanawia mnie tylko, skąd ci ludzie mają w sobie tak wiele wrażliwości i jakiegoś takiego nieuchwytnego czaru? I do kogo to wszystko kierują? Przecież takie myślenie już dawno przestało być modne, a pokolenie ich mentorów spod znaku Yes, Druid, Starcastle czy Barclay James Harvest, zdążyło się "troszeczkę", choć przecież i pięknie zestarzeć.
A jednak listy przebojów i dobra sprzedaż płyt nie kłamią. Wciąż znajdują się odbiorcy tak wysmakowanego rocka, trzeba tylko umieć do nich docierać, a Mew czynią to bez trudu. Lekkością, melodyjnością i subtelną liryką. Jednak nie są to żadne ciepłe kluchy, gdyby komuś to przyszło na myśl. Gitara i bas tną należycie, perkusji nie brakuje często post-punkowego zadzioru, nawet klawisze nie zmiękczają całej tej sprawy. To prawdziwy rock, tyle że bardzo romantyczny. Ileż tu chwytliwych, a zarazem urzekających piosenek, jak: "Satellites", "Witness" czy "Making Friends", ale i tych zadziornych dla kontrastu także, jak choćby: "Clinging To A Bad Dream"czy "My Complications" (tutaj gościnnie pojawił się gitarzysta Bloc Party, Russell Lissack).
Miłośnicy dłuższych form mogę zanurzyć się w tasiemcowym, blisko 11-minutowym "Rows", lub w nieco krótszym, refleksyjnym "Cross The River On Your Own". I pomyśleć, iż płytę wyprodukował Michael Beinhorn - ten od "Ozzmosis" Ozzy'ego Osbourne'a. Ależ ten świat mały, a i bliski sobie zarazem.
W kilku piosenkach Jonasa Bjerre'a wspiera nowozelandzka wokalistka Kimbra - ta, która wystąpiła kilka lat temu u boku (już nieco zapomnianego) Gotye, w sporego kalibru przeboju "Somebody That I Used To Know".
Albumu "+-" świetnie się słucha w całości, pomimo iż żaden z niego koncepcyjny monolit. Nie zmieni on świata, bo nie do tego został powołany. Nie będą o nim wspominać księgi gloryfikujące rewolucyjne hasła, a beznamiętni krytycy zanurzą go w morzu przeciętniactwa. Nie warto się tym na zapas przejmować, tylko słuchać i jeszcze raz słuchać.




Andrzej Masłowski