niedziela, 3 maja 2015

VAN HALEN - "Tokyo Dome Live In Concert" - (2015) -




VAN HALEN
"Tokyo Dome Live In Concert" - (WARNER BROS.) -
***1/2


Pamiętam czasy, kiedy to Van Halen uważano za najgłośniejszy zespół świata. Co słabsi musieli na ich koncertach stosować douszne zatyczki. Niestety z tamtych lat nie ma żadnej oficjalnej koncertowej pamiątki, bowiem pierwsze wydawnictwo "live" wydano dopiero za czasów wokalnego urzędowania Sammy'ego Hagara ("Live: Right Here, Right Now"). Nawet całkiem niezłe, jednak dla fanów "akrobatycznego" talentu Davida Lee Rotha, nie do końca satysfakcjonujące. A i ja, lepiej się czuję, gdy "I'll Wait", "Jump" czy "You Really Got Me", śpiewa maestro Roth, nawet jeśli niczego nie mogę zarzucić dobremu skądinąd Sammy'emu Hagarowi.
21 czerwca 2013 roku - sporych rozmiarów stadionowa hala "Tokyo Dome", to właśnie tego dnia w Tokio stawiło się na koncercie Van Halen 44 tysiące, jak to grupa określiła - przyjaciół. Pretekstem - rok wcześniej wydany album "A Different Kind Of Truth". Pierwszy z Davidem Lee Rothem od 28 lat, jeśli nie policzymy krótkiego epizodu w okresie "pomiędzy", kiedy to w 1996 roku David Lee Roth na chwilę powrócił, realizując z grupą dwa bardzo przeciętne numery na kompilacyjny zestaw "Best Of - Volume I".
Obecny Van Halen personalnie zgadza się w 75 procentach w stosunku do tego z pierwszych 6 płyt. David Lee Roth, Eddie Van Halen oraz Alex Van Halen, to ta stara gwardia, a jedynie w miejscu basisty Michaela Anthony'ego pojawił się syn Eddiego, Wolfgang. Cóż za imię. To hołd Eddiego względem Wolfganga Amadeusza Mozarta.
Słuchając "Tokyo Dome...." zastanawiałem się, czy grupa jest naprawdę w tak dobrej formie, czy to wszystko jest dziełem jakiś studyjnych poprawek, nakładek. O ile mogę sobie wyobrazić sprawne palce Eddiego, tnące wióry spod strun, o tyle gardło Davida jest w nazbyt dobrej kondycji, jak na 60-letniego dżentelmena. Nie wypominając wieku, bo przecież i tak żaden z niego starzec. Jeśli jednak tak jest w rzeczywistości, to czapki z głów. Widać górskie wspinaczki i codzienne fitnessy służą mu, że ho ho! Choć trzeba przyznać, że w "(Oh) Pretty Woman" coś rady nie dał. Pozostawiając ten skromny niedostatek, reszta naprawdę daje sporo frajdy. Bronią się najnowsze numery "She's The Woman", "Tattoo" czy "China Town", jak i klasyczne (Kinks'owskie) "You Really Got Me", "Runnin' With The Devil", "Everybody Wants Some!", "Dance The Night Away", "I'll Wait", "Hot For Teacher", czy finalizujące całość hity "Ain't Talkin' 'Bout Love" i "Jump". Równie efektownie wypadają ciekawostki, jak perkusyjny popis w "Me & You", bądź cytat ze "Smoke On The Water" w "And The Cradle Will Rock...", czy w wydłużonym do granic możliwości "Eruption" - instrumentalnym popisie Eddiego, który jak pamiętamy na debiutanckim longplayu trwał niecałe dwie minuty, a już rwał wszystko co popadło w strzępy. Można tylko żałować, że to po nim grupa nie zagrała tutaj "You Really Got Me", a jeszcze gdyby w ten sposób rozpoczęła całe to przedstawienie, byłby chyba istny szał.
Warto zauważyć, że o ile w przeszłości Sammy Hagar na koncertach dobrze czuł się w repertuarze swego poprzednika, o tyle David Lee Roth nie tyka się kompozycji z okresu swego następcy. I choć nie usłyszymy w tym zbiorze "Dreams", "Love Walks In", "Why Can't This Be Love" czy "When It's Love", to i tak przebojów nie zabraknie.
Udany występ, zarówno repertuarowo jak i w samej dyspozycyjnej formie muzyków, szkoda tylko, że taki "żywiec" skrojono dopiero teraz. W epoce, w której już nie powstają koncerty wszech czasów.


Andrzej Masłowski


Radio "AFERA" 98,6 FM (Poznań)  - www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

 "... dla tych, którzy wiedzą co w muzyce najpiękniejsze"