piątek, 28 sierpnia 2015

ROGER WATERS - "Amused To Death" - (1992 / reedycja 2015) -





ROGER WATERS
"Amused To Death" - (COLUMBIA RECORDS) -
*****


Nad każdą płytą Roger Waters pracował intensywnie i długo, lecz nad "Amused To Death" trwało to niemal pięć lat. Tak po prawdzie, cały koncept i pierwszy jego zarys pojawiły się już w czasach "Radio K.A.O.S.". Waters w tamtym okresie w sposób szczególnie uważny obserwował przemiany zachodzące w świecie. Analizując je doszedł do wniosku, iż w dobie końca dwudziestego wieku jeszcze przed nastaniem drugiego dominatora w postaci internetu, największy wpływ na człowieka wywierała sama telewizja. Ta, dla zysku skłonna była uczynić niemal wszystko, nie zważając na ewentualne późniejsze konsekwencje. Świat telewizyjnych mediów, który w pełni potrafi zawładnąć nami, sterując naszymi instynktami, wyłączając często samodzielne myślenie. Stąd też sugestywna okładka z małpą-gorylem, wpatrującą się w monitor telewizora, spoglądającą na wydarzenia, choć w zasadzie ich kompletnie nie rozumiejąc. Pod pokrywą bezmyślnego w tym przypadku ssaka, Waters w przenośni ukrył niemal każdego z nas. A więc istotę obserwującą, lecz nie pojmującą większości dzisiejszych problemów oraz brudów otaczającego nas świata. W szczególności wojen, co do których muzyk zawsze miał stosunek szczególny, a to z uwagi na utratę Ojca w trakcie działań II Wojny Światowej. Do czego zresztą wielokrotnie odnosił się w swojej twórczości.
Okładkę najnowszego wcielenia "Amused To Death" zdobi podobna przenośnia, tyle iż na siedzeniu przed dużym ekranem telewizora zamiast małpy, zasiadł tym razem młody człowiek. Nasz nowy bohater także jest biernym obserwatorem. I choć od premiery dzieła upłynęło blisko ćwierć wieku (oryginalnie w 1992 roku) , to jego przekaz pozostaje wciąż aktualny. Co szata graficzna właśnie symbolizuje. Jest niby inaczej, lecz pod pokrywą nic się w zasadzie nie zmienia.
Nie dziwię się Watersowi w jego rozczarowaniu, bowiem album choć bardzo Floydowski nie zdobył tak wielkiego uznania na jakie nasz maestro na pewno liczył, a które to wiele wcześniejszych płyt zespołowych osiągnęło przecież bez większego problemu. Nieco tylko ponad milionowa sprzedaż musiała kogoś tak ambitnego zaboleć. I właśnie chyba między innymi także i z tego powodu dzieło to powraca raz jeszcze. W zmienionej okładce i nowym miksie, dokonanym przez zasłużonego Jamesa Guthriego. Dzięki temu przynosząc również kilka kosmetycznych zmian. Na szczęście nie burzących "rytmu" całości. Wielka robota dokonana niegdyś przez Patricka Leonarda (słynnego speca od Madonny) została nienaruszona. A pomimo tego nowy wizerunek płyty może teraz wyjść jej tylko na dobre. Całość brzmi perfekcyjnie, idealnie komponując się z brzmieniem wielu współczesnych produkcji. Te słowa piszę w oparciu o płytę kompaktową, bowiem co potrafi podwójny winyl, na razie pozostawiam tylko w sferze wyobraźni.
"Amused To Death" jest dziełem bardzo floydowskim, choć nagranym bez udziału dawnych kolegów, za to z pełną paletą fantastycznych gości. Pojawia się tu choćby genialny gitarzysta Jeff Beck, którego możemy podziwiać w otwierających całość kompozycjach "The Ballad Of Bill Hubbard" oraz "What God Wants, Part 1", a także w kilku zamykających album. Ponadto w trzech nagraniach mamy tu również gitarzystę Toto, Steve'a Lukathera. Do tego, wybornego perkusistę Jeffa Porcaro (także muzyka Toto) - dosłownie w ostatnich dniach jego życia. Są też i śpiewający Rita Coolidge jak i Don Henley (wokalista i perkusista Eagles), plus jeszcze wielu wielu innych .....
Kilka z zawartych tu utworów na stałe weszło do żelaznego repertuaru koncertowego, lecz najlepiej wszystkie sprawdzają się jako całościowy album.
Kompozycje takie jak: "Perfect Sense" (koniecznie obie jego części), tuż za nimi niemal floydowski "The Bravery Of Being Out Of Range", przebojowy i zarazem singlowy "What God Wants, Part I" , do tego koniecznie obłędna jego część trzecia, vide "What God Wants, Part III", ponadto będący życiową przestrogą "Three Wishes", czy też przedfinałowy i podniosły "It's A Miracle" - traktujący o zwykłej ludzkiej chciwości. O tym, że wielu ludzi pod pretekstem bycia artystami, tak naprawdę próbuje tylko zbić kapitał. Jest to aluzja do odwiecznego artystycznego wroga Rogera Watersa - Andrew Lloyda Webbera. Waters przez lata wtykał w niego szpilki, uświadamiając często przeróżnym specom od muzyki, iż ci tak naprawdę mają do czynienia tylko z szansonistą. Przekładając to na nasze podwórko - z typowym Dyzmą. "It's A Miracle", to Pink Floyd najczystszej krwi. Mógłby stanowić za ozdobę dzieła utrzymanego w klimacie "The Wall" lub "The Final Cut" i stać się zespołowym klasykiem po wsze czasy. Jednak poprzez tylko solowe dzieło utwór nie był w stanie dotrzeć do tak potężnej widowni, jak ta Floydowska. To wszystko jest zbiorem niewiarygodnie splecionych nut.
Nie można jeszcze pominąć finałowego i tytułowego "Amused To Death". Powolnego, nastrojowego, a niekiedy zdecydowanie podniosłego. O końcu nas, jako całej ludzkości. Do czego i tak przecież zmierzamy. Arcydzieło!




Andrzej Masłowski
 
 
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00



"... dla tych, którzy wiedzą, co muzyce najpiękniejsze"