poniedziałek, 19 października 2015

ANDERSON PONTY BAND - "Better Late Than Never" - (2015) -




ANDERSON PONTY BAND
"Better Late Than Never"
(EAR MUSIC / EDEL) 
****


Podobno Jean Luc Ponty już w latach osiemdziesiątych zwrócił się do Jona Andersona z propozycją współpracy. Jednak zapracowanemu Andersonowi zawsze coś stawało na przeszkodzie, ale teraz nareszcie się udało. Stąd też chyba wiele wyjaśniający albumowy tytuł "Better Late Than Never". Czyli, lepiej późno, niż wcale.
Cóż za spotkanie, dwóch tak niezwykłych osobowości. Z jednej strony legendarny magiczny głos, z drugiej zaś romantyczny, choć jednak bądź co bądź, jazzowy wirtuoz skrzypiec.
Album zrealizowano wręcz perfekcyjnie - i to w warunkach koncertowych. I gdyby nie ledwie kilka "oklaskowych" wtrętów, można by ulec wrażeniu obcowania z płytą studyjną. Jej zawartość stanowią nowe opracowania dawnych kompozycji z repertuaru obu panów. Ładnie zatem mieszają się klasyki Yes z dziełami Jean Luc.Ponty'ego.
Dla mnie, jako wielkiego entuzjasty dokonań grupy Yes, mniej więcej połowa tego albumu jest dodatkowo atrakcyjna, ponieważ nigdy w przeszłości nie zasłuchiwałem się dorobkiem Ponty'ego. Sądzę jednak, że i dla jego fanów, to też będzie całkiem spora gratka posłuchać znanych od lat kompozycji przy wokalnym udziale Jona Andersona.
Nie wszystko jednak zachwyca w równym stopniu. Razi nieco "Owner Of A Lonely Heart", do którego nowoczesnej estetyki akurat nie bardzo pasują tutaj skrzypce. Tym bardziej, że i tak cała rockowa sekcja umiejętnie je zagłusza, a jedynie samo wyeksponowane solo Ponty'ego brzmi naprawdę okazale. Chybionym pomysłem wydaje się być również reggae wersja przecudnej i subtelnej w oryginale kompozycji "Time And A Word". Co prawda i tutaj obaj panowie świetnie wywiązali się z powierzonych sobie zadań, jednak w ogólnym obrazie całość nie wzbudziła mego entuzjazmu. Ale to tylko niewielkie zgrzyty, pozostała reszta jest piękna, bądź piękna jeszcze bardziej. Inne nowe opracowania Yes'owskich przebojów wypadają nad wyraz udanie.
"Wonderous Stories" zachwyca poetycko-jazzującym klimatem, gdzie nadrzędną rolę spełnia pianino, a skrzypce Ponty'ego stanowią jedynie za smakowity dodatek. Równie kameralnie jawi się "And You And I" - z towarzyszeniem akustycznej gitary, ponownie pianina, jak i wręcz wyraźnie zaakcentowanych linii basu. Jakże fajnie słucha się "Roundabout". Skrzypcowy rozmach, żywiołowe bębny i partie klawiszowe, które wprowadzają sporo efektownego zamieszania.
Jednak to, co najlepsze, nie tylko wynika z Yes'owskich kompozycji, ale w dużej mierze również z repertuaru Jean Luc Ponty'ego. Choćby inicjujące zaraz po intro cały ten koncert "One In The Rhythm Of Hope", jak i poruszająca nastrojowa "Listening With Me", czy wręcz popisowe "Renaissance Of The Sun". W tym ostatnim słychać zachwyt publiczności, która po długim popisie Ponty'ego nagradza jego wyczyn tuż po chwilę późniejszym nastaniu śpiewu Jona Andersona. Tak, jakby te oklaski miały za jednym pociągnięciem wynagrodzić ich obu.
Finał tego przedstawienia należy już do dwóch solowych osiągnięć kompozycyjnych Jona Andersona ("I See You Messenger" oraz "New New World"). Są to piosenki zdecydowanie osadzone w klimacie jego wielu ostatnich raczej niszowych dokonań, skłaniającym się ku radosnym uduchowionym pieśniom. Dzięki temu całość jest ciekawa, urozmaicona i pozwala docenić obu panów na przeróżnych artystycznych płaszczyznach.
Warto jeszcze nadmienić, iż Andersonowi i Ponty'emu towarzyszą na scenie czterej wspomagający instrumentaliści, obsługujący całą rytmiczną sekcję - bas, gitara, perkusja oraz instrumenty klawiszowe.
Po takim prologu, kolejnym logicznym krokiem wydaje się wkrótce zrealizować już tylko całkiem nowe premierowe kompozycje.




Andrzej Masłowski


RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 

 www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00



"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"