środa, 6 stycznia 2016

ERIC CLAPTON - "Slowhand At 70 - Live At The Royal Albert Hall" - (2015) -





ERIC CLAPTON
"Slowhand At 70 - Live At The Royal Albert Hall"
(EAGLE VISION / UNIVERSAL)

*****




Londyńska i zarazem królewska sala Royal Albert Hall w swej blisko 150-letniej historii gościła niejedną zacną postać. Także wielokroć Erica Claptona. Dlatego nie było chyba lepszego miejsca dla uczczenia jego 70-urodzin.
W maju 2015 roku Clapton wystąpił w niej siedmiokrotnie. Na wydane niedawno DVD/blu-ray/ 3 LP i podwójne CD, trafił zapis spektaklu z 21 maja. Najprawdopodobniej wyselekcjonowany jako najlepszy spośród wszystkich.
O wielkości Claptona jako artysty niech zaświadczy fakt, iż podczas jego występów na scenie widnieją jedynie aktorzy widowiska i sama muzyka. Nie ma tam żadnego dodatkowego teatru, efektów specjalnych, kreacji pełnych przepychu, itp.... Z Claptonem występuje jego nadworna i stała ekipa (Steve Gadd, Chris Stainton, Nathan East, Paul Carrack Andy Fairweather Low oraz dwie ciemnoskóre doskonałe wokalistki: Michelle John i Sharon White), plus broniący się od zawsze dobry repertuar całości.
Koncert w Londynie nabiera tempa i dramaturgii z każdą chwilą, a im bliżej końca, tym lepiej. Utwory pełne swobody, luzu (choćby "Key To The Highway" czy "Hoochie Coochie Man"), wkradające się improwizacje, przez co w wielu przypadkach tworzą się zaskakujące wersje. Dla przykładu, Bob Marley'owski "I Shot The Sheriff"; ten niegdyś ledwie ponad 4-minutowy mocno reggae kawałek, tutaj nabrał bardziej soulowej aury i jakiegoś niepowtarzalnego wigoru. Zapewne, gdyby nie pewne ograniczenia czasowe, to muzycy kto wie, czy nie daliby się porwać dłuższemu transowi.
Bardzo ładnie wypadło "You Are So Beautiful". Tę kompozycja Billy'ego Prestona zaśpiewał tutaj grający także na fortepianie Paul Carrack. Tej piosenki chyba już nikt nigdy piękniej nie zaśpiewa od Joe Cockera, niemniej Carrack też zostawił całą duszę na talerzu. Po chwili następuje zmiana, Clapton dziękuje Carrackowi, zapowiadając do roli głównej basistę i wokalistę Nathana Easta. I tu następuje niemal uduchowiona wersja "Can't Find My Way Home" - cudownego klasyka grupy Blind Faith -  skomponowanego przez Steve'a Winwooda, z którym to Clapton również miał niejednokrotnie okazję wykonywania go na żywo. Nawet w całkiem nieodległej przeszłości.
Gdyby czasem komukolwiek zamarzył się krótki akcent akustyczny, którym to w 1992 roku artysta oczarował niemal cały świat, to proszę bardzo: "Driftin' Blues", "Nobody Knows You When You're Down And Out" oraz utrzymany w "radośniejszym" tempie reggae "Tears In Heaven". Wyjściem z akustycznego setu jest "Layla", gdzie z początku wszystko intonuje na "pudle" Clapton, po czym Steve Gadd uderza szczoteczkami po bębnach, dziewczyny asystują mistrzowi partiami chóralnymi, dzięki czemu wytwarza się iście biesiadno-ogniskowa atmosfera. Z czasem coraz mocniej do głosu dochodzą organy Chrisa Staintona, fortepian Paula Carracka, choć gitary elektryczne nadal stoją podparte o statywy. I tak oto piosenka brnie sobie rytmicznie i swobodnie aż do końca. Po czym maestro Clapton chwyta za sprzęt elektryczny i porusza całą machinę do kolejnej rockowej zabawy. I tak już do końca. Fajne "Let It Rain", krótkie, lecz jak zawsze natchnione "Wonderful Tonight", drapieżne "Crossroads", po czym następuje 16,5-minutowe "Little Queen Of Spades" (na DVD tylko jako dodatek, wycięty spoza głównego programu koncertu). To jedna z 29 piosenek Roberta Johnsona, którą tutaj Clapton zagrał ku czci zmarłego tydzień wcześniej B.B.Kinga. Z początku delikatnie śpiewając i z namaszczeniem grając oddaje pole wirtuozerskiemu klawiszowemu popisowi Chrisa Staintona oraz smakowitym organowym wstawkom jego konkurenta Paula Carracka, po czym w samej końcówce i on daje wyraz swych nieprzeciętnych umiejętności.
Koncert pomału dobiega końca za sprawą blisko 9-minutowej wersji J.J.Cale'owskiego "Cocaine". Bardzo fajnej. Ponownie Clapton ze Staintonem nieco sobie tutaj improwizują, ale co bardziej istotne - nareszcie cała sala wstaje z miejsc i bawi się jak należy. I oto chodzi.
Koncert w szczelnie nabitej Royal Albert Hall kończy "High Time We Went" - piosenka z repertuaru Joe Cockera (oryginalnie z 1972 r.), gdzie pierwotnie przecież także na organach zasuwał jeden z bohaterów tego wieczoru - Chris Stainton.
Znakomite przedstawienie. Bez zbędnych petard i fajerwerków, a po prostu z kapitalną muzyką. Tak właśnie jawią się koncerty marzeń.






Andrzej Masłowski

 

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
 www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00



"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"