wtorek, 2 sierpnia 2016

latawce

Rzadko oczekuję nowości. Z reguły biorę świat takim, jaki jest. W moim wieku mało co zaskakuje, najlepsze bywają niespodzianki, a te rodzą się znienacka. Wszystkie te wyczekiwane nic, tylko rozczarowują. Ale ale ale.... bywają wyjątki. Bo oto już czuję, że nadchodzi "to coś". 2 września do sklepów trafi najnowsza płyta Sophie Ellis Bextor "Familia". Jej kilkudziesięciosekundowy zwiastun można podejrzeć na You Tube. Sophie wygląda pięknie, śpiewa cudownie, a ja już odliczam dni i godziny. Z tego powodu od kilku dni nieprzerwanie kręci się caluśka "Wanderlust". Kto wie, czy nie najpiękniejsza płyta 2014 roku. Aż mi głupio, gdy pomyślę, za jaką słabiznę kiedyś uważałem Sophie.
Lecz Sophie wydoroślała, dojrzała, nabrała barw, nauczyła się doceniać swój głos, własny talent, i dobrze wie jak posiadane atuty wykorzystać.   Czasem się martwię, że w dzisiejszym świecie brakuje dobrych piosenek. Zagranych, zaaranżowanych, zaśpiewanych. Bez niepotrzebnego komputerowego łomotu. I choć jest ich bardzo niewiele, to na szczęście nie zanikła całkowicie tradycja dobrego śpiewania. Oczywiście wiem, że nie powinienem niczego narzucać, niemniej nie potrafię zrozumieć, jak trzeba być głuchym, by nie pokochać "Until The Stars Collide", "Young Blood", "Wrong Side Of The Sun", bądź "Cry To The Beat Of The Band". Dla mnie już tylko te cztery stanowią za wzór piosenkowego ideału. Pragnąłbym usłyszeć na nadchodzącej "Familia" przynajmniej kilka podobnych. I usłyszę, wszak wiara czyni cuda. Wierząc można zwalczać choroby, pokonywać życiowe kłody, a czasem ujrzeć Boga, którego przecież nie ma.
Znajomy poprosił o przegranie kompaktu Simon Dupree And The Big Sound. Nie powiedział tylko, że chodzi o piosenkę "Kites", ale ja tam wiem swoje. Każdy chce ją mieć na własność. Koniec końców to jedno z najśliczniejszych rozpruwaczy serc. O tym, że na latawcu wypiszę słowa "kocham cię" i wypuszczę w chmury, by wszyscy zobaczyli. Wiem, przestarzale. Kto by dzisiaj się tak ośmieszył? Brak komputerowej klawiatury, pełnego portfela, mądrych inwestycyjnych akcji i Mata Mata do popicia, osłabiłoby siłę przekazu. Ja jednak lubię staroświeckość.
Piosenka na dziś: Simon Dupree And The Big Sound "Kites". Nie mogło być inaczej.
Czasy psychodelii. Przeróżnej. Bo psychodelia, to nie tylko przestery, zgrzyty, fuzy i taśma puszczana od tylca, lecz także piosenki.
"Kites" powstała w 1967 roku, a więc w roku, w którym debiutancki album opublikowali Pink Floyd, z kolei Beatlesi swe opus magnum w postaci "Sierżanta Pieprza". W tamtym okresie również miewali się dobrze The Monkees, The Byrds, Jefferson Airplane (z najlepszą płytą "Surrealistic Pillow"), The Velvet Underground & Nico - i ich debiut z bananem Andy'ego Warhola, poza tym: Electric Prunes, The Lovin' Spoonful, Moby Grape, The Kinks, Love, a także debiuty Jimiego Hendrixa czy Vanilla Fudge. A to tylko garstka przykładów z bogatego czasu psychodelii, i mając na uwadze jedynie sam 1967 rok. Pośród tego wszystkiego także debiutująca brytyjska grupa Simon Dupree And The Big Sound z albumem "Without Reservations", na którym zabrakło wspomnianego przeboju "Kites", gdyż ten trafił jedynie na singla - w tym samym 1967. Z mety stał się szlagierem, będąc do dzisiaj najbardziej rozpoznawalną piosenką zespołu. Pomyśleć tylko, że dowodzący grupą trzej bracia Shulmanowie (Derek, Phil i Ray) jak najszybciej postanowili jednak zapomnieć o tym epizodzie, wkrótce zakładając stricte progresywną i niezłą formację Gentle Giant.
Spośród trójki braci Shulmanów największą słabość noszę do Dereka, a to z uwagi na zasługi jakie ten nosi względem wczesnych osiągów, choćby takich grup, jak: Cinderella, Kingdom Come czy Bon Jovi. Shulman wyłapywał talenty, negocjował, promował, a także bywał odpowiedzialnym za techniczną stronę niektórych dzieł. Ale to już osobna historia.





Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"