wtorek, 31 stycznia 2017

nie żyje JOHN WETTON (12.VI.1949 - 31.I.2017)

Wtorek 31 stycznia, okolice południa, otrzymuję wiadomość o śmierci Johna Wettona, lecz nigdzie w internecie nie znajduję potwierdzenia. Niestety wkrótce niemal lawinowo zapycha się moja sms-owa skrzynka, a i na Facebooku cała masa udostępnień z pojawiających się publikacji. To prawda. Kolejny cios dla fanów muzyki, i kolejne bolesne pożegnanie.
Nie zdążyłem jeszcze ochłonąć po Geoffie Nichollsie, a tu opuszcza mnie (nas) jeden z najcudowniejszych ludzi rocka. Uroczy człowiek, wielka osobowość, a przy tym doskonały basista i wokalista. Z mojego absolutnego topu wielbionych głosów.
Gdyby mi przyszło nakreślić top 10 najlepszych wokalistów wszech czasów, bez wątpienia John Wetton znajdowałby w nim zaszczytne wysokie miejsce. Kto wie, być może pierwsze. Choć to samo zapewne powiedziałem po niedawnej śmierci Grega Lake'a - innego wielkiego śpiewającego basisty.
Odpuszczę czcze frazesy, że wszyscy nas opuszczają, itd... Sam już tego słuchać nie potrafię. Szczególnie złoszczą mnie spostrzeżenia, w rodzaju: "to normalne, musisz się Andrzej przyzwyczaić, że coraz częściej będą cię opuszczać twoi ulubieńcy". Do niczego nie muszę się przyzwyczajać i na nic godzić. Ciągle żywię nadzieję na długie zdrowie dla mych ulubieńców, nie myśląc ni trochę o pożegnaniach. Bo, czy 67 lat jest wystarczającym wiekiem do umierania? No proszę tylko pomyśleć. Tym bardziej, iż podobno żyjemy w dobie wydłużania się średniej życia.
David Bowie, Glenn Frey, Lemmy, George Michael, Rick Parfitt, Greg Lake, Keith Emerson - to tylko kilku muzyków, których straciliśmy w niewielkim odstępie czasu. A jeszcze nie tak dawno temu ich wszystkich razem mieliśmy. Niektórzy chorowali, ale zawsze była nadzieja, inni tryskali zdrowiem, lecz los przeciął nić życia w jednej chwili.
tak jawi się dzisiejszy FB profil Asii
John Wetton chorował, o czym wiedzieliśmy wszyscy, ale nikt nie wierzył w najgorsze. Niestety ten nietuzinkowy Artysta, obdarzony mocnym i ciepłym głosem, nie zdołał pokonać raka jelita grubego. Kolejnego paskudztwa, na którego moc nie wynaleziono złotego środka.
Niedawno John Wetton odwiedził nasz kraj, wraz z kolegami z legendarnej grupy UK. Podobno wypadli pięknie, choć jemu samemu niełatwo ponoć przychodziło tryskanie sceniczną radością. Ale tryskał, bo to cały John Wetton. Pozytywny, dobroduszny, miły, ciepły człowiek. I taki też Artysta.
Na szczęście mnie też udało się posłuchać Johna Wettona na żywo. Dokładnie 12 maja 1998 roku w bydgoskiej Filharmonii. W moim pamiątkowym koncertowym klaserze zapisałem: "Byłem ponownie w Bydgoszczy, w tej samej Filharmonii Pomorskiej, co w ubiegłym roku na Porcupine Tree. John Wetton trochę przytył, ale głosu nie stracił, choć ten dopiero był klarowny w drugiej części koncertu. Zaśpiewał niemal wszystko. Utwory z repertuaru Asia, King Crimson, UK, a także solowe. Dobił wszystkich pełną wersją "Starless" - z repertuaru King Crimson". Niewiele zanotowałem, ale wystarczająco, by sobie sporo przypomnieć. Pozostałą resztę musiały zachować w pamięci szare komórki. A te właśnie przypomniały o drżącym i chwiejącym głosie na samym początku występu, jak też wzruszenie Wettona, gdy szybko dostrzegł, ile On i jego muzyka dla nas znaczą. Był taki moment, gdy wyczuwało się, że Gwieździe tamtego wieczoru puściła łezka. Nam zgromadzonym, także.
Po występie Maestro rozdawał autografy, Odważyłem się i poprosiłem na koncertowym bilecie także dla siebie. Proszę spojrzeć, jak zręcznie się podpisał. Ile trzeba było mieć w sobie dobrego taktu, szacunku dla własnej osoby i wrażliwości, by w najlepszym miejscu tego niewielkiego blankietu znaleźć idealne miejsce do złożenia autografu.
Nie pamiętam, kiedy po raz pierwszy usłyszałem Jego głos. Ale musiało to być w okolicach 1978-79 roku, ponieważ gdy wpadła w moje ręce świeżutka niegdyś "Danger Money" (1979), znałem już TEN GŁOS, a samo nazwisko traktowałem na zasadzie "stary dobry znajomy".
Jak na umysł czternastolatka muzyka z "Danger Money" wydawała mi się nieco trudna, skomplikowana, lecz "Rendezvous 6:02" pokochałem od ręki. Cały album doceniłem troszkę później, gdzieś w okolicach debiutu Asii, a więc roku 1982. Z kolei "jedynką" pop/progresywnej Asii zachwycałem się po niebiosa. Płyta od razu okazała się kolejną życiówką. Ta miłość przetrwała do teraz. Myślę, że gdyby ilość jej emisji na moim gramofonie mogła wydawać certyfikaty, to zyskałaby Status wielokrotnej Platyny. Zresztą, tylko w samych Stanach Zjednoczonych kupiło ten album ponad cztery miliony posiadaczy dobrego gustu, a więc tym samym już choćby tylko za Wielką Wodą czterokrotna Platyna.
Kolejne płyty Asii: "Alpha" i "Astra", podobały mi się nieco mniej. Z tym, że "Alphie" niewiele brakowało do potęgi debiutu. Bardzo ucieszyła mnie reaktywacja zespołu z Wettonem w 2008 r., choć Johna Payne'a zdołałem już szczerze polubić. Byłem także niegdyś na jego koncercie, a konkretnie Asii, gdy to On przewodniczył wokalnie w tej pięknej grupie.
Znacie Drodzy Państwo płytę "XXX"? Jeśli nie, to nadróbcie to szybko, dopóki płyta osiągalna. Zakupcie koniecznie bogatszą limitowaną wersję. Zdajcie się na mnie, nie na ratingi internetowego bezguścia. Tamci ludzie, którym ta płyta za nic nie wchodzi, mają najzwyczajniej problem ze sobą, bądź Bozinka odpuściła im dobrego smaku.
John Wetton współpracował na tak wielu gruntach, że nie sposób policzyć. Największe uznanie zdobył dzięki King Crimson, Asia czy UK, ale proszę nie zapominać o znaczących epizodach na troszkę mniej popularnych albumach grup Uriah Heep ("Return To Fantasy" i "High And Mighty") oraz Wishbone Ash ("Number The Brave"). Jak też uznanych formacji: Family czy Roxy Music, bądź zupełnie u nas nieznanych Mogul Thrash (ich jedyny LP z 1971 świetny - przed laty prezentowany w Nawiedzonym). Można tak jeszcze sporo wyliczać.
Nasz bohater również popracował ambitnie nad piosenkami podpisanymi własnym nazwiskiem. Polecam gorąco przynajmniej kilka uroczych płyt, jak moja ulubiona "Battle Lines" czy równie udane: "Rock Of Faith" oraz "Arkangel". To samo należy dostrzec w krótkotrwałym projekcie z zespołowym kolegą z Asii, Geoffem Downesem - jako Wetton/Downes. Wszystkie trzy studyjne płyty wspaniałe.
Wetton na wybranych CD


O czym powyżej - lubię, uwielbiam, kocham.
Pod koniec lutego ukaże się podwójny CD wraz z DVD Asii. Z nieodległego koncertu w Bułgarii. Będzie to pierwsze tego typu wydawnictwo po nie tak dawnych roszadach składu, w których Steve'a Howe'a zastąpił ambitny młodzieniec Sam Coulson.
To będą ostatnie chwile z Johnem Wettonem. Rzecz do posłuchania i obejrzenia. Proszę nie przeoczyć. Więcej okazji nie będzie.
John Wetton zrobił tak wiele dla muzyki, i tyle dla mnie. Gdyby ktoś zapytał, ile Artysta musiał liczyć wiosen, odparłbym: sto pięćdziesiąt. A On z całym dorobkiem pomieścił się w ledwie sześćdziesięciu siedmiu. Tylko piętnastu ponad to, co życiu ukradłem ja sam.
Siedzę, słucham "Battle Lines", i ryczę. Jak jakaś mazgaja. I wcale mi nie wstyd. Bo jest za kogo łzy przelewać.





Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"