wtorek, 31 stycznia 2017

SMOKIE - "Greatest Hits" - (1977 / reedycja 2017) -








SMOKIE
"Greatest Hits"


(SONY MUSIC)

- oryginalna wersja *****
- kompaktowa reedycja Sony Music zakrawa o kryminał 




Jedna z najważniejszych płyt mego życia, o ile nie najważniejsza. Od niej jako 13-latek rozpocząłem kupowanie zachodnich albumów i poznawanie muzyki spoza rodzimego podwórka. A że Smokie okazali się przy okazji moją pierwszą miłością, chyba dodawać nie muszę.
W epoce za marzenie czyniła świeżutka "Bright Lights & Back Alleys", lecz niestety nie starczyło na nią funduszy, pomimo dwóch tygodni tyrania przy zbieraniu truskawek. Zadowoliłem się więc wydaną w tym samym czasie 10-utworową kompilacją "Greatest Hits" - podsumowującą pierwszy i najlepszy okres grupy - za lata 1975-77. Do tej pory nigdy tego tytułu nie wznowiono na CD. Z początkiem 2017 roku, a więc w zasadzie po bitych 40 latach wreszcie trafia w ręce współczesnych kolekcjonerów płyt. Specjalnie podkreśliłem "kolekcjonerów", albowiem wszystkie zawarte tu piosenki od dawna można posiąść na regularnych i dostępnych katalogowych albumach, bądź przeróżnych kompilacjach. Mowa więc o takim kompakcie do kolekcji. Dla okładki, dla wspomnień, po prostu na półkę.
Na początku 2016 roku Sony Music dokonała reedycji schyłkowych dzieł Smokie - z okresu wokalnego panowania Chrisa Normana (od "The Other Side Of The Road" po "Midnight Delight"), by w drugiej części tego samego roku wznowić pozostałe, tj. wszystkie wcześniejsze - czytaj: najlepsze (od "Pass It Around" aż po "The Montreux Album"). Teraz koncern Sony Music zabrał się za składanki, a więc za omawianą "Greatest Hits" oraz późniejszą fajną, lecz dużo mniej istotną dla sprawy "Greatest Hits II". Przy czym należy dodać, iż "Greatest Hits" ukazało się w ramach reedycji już w roku ubiegłym, lecz tylko w formie podwójnego kolorowego winylu. Również z dodatkowymi utworami. I w tym problem. Zamiast się cieszyć, odczuwam spore rozczarowanie. Bo niby to ta sama składanka, zgadza się okładka, czcionka, zdjęcia..., a jednak wydawca poupychał więcej dodatków, niż stanowi skromny lecz absolutnie doskonały i wystarczający set podstawowy. Nie było by w tych bonusach nawet niczego niestosownego, gdyby nie fakt dokonania totalnego mysz maszu. Owszem, otrzymujemy "tych" dziesięć piosenek, lecz tylko pierwsze trzy stanowią za zgodną kolejność z oryginałem, później następuje chaos i bałagan w jednym. Istny skandal. Sprofanowanie wspaniałej niegdyś kompilacji, o której od dawna marzyłem, a teraz by jej posłuchać w oryginalnym kształcie muszę chwycić za pilota i zaprogramować, co należy.
"Greatest Hits" z 10 nagrań urosło do 22, a pomiędzy wpleciono inne kawałki, na szczęście z Chrisem Normanem. W tym także kompozycje znane z okresu wokalnego panowania Alana Bartona, choć uwaga!!! - tutaj we wcześniejszych wersjach, zaśpiewanych jeszcze przez Chrisa Normana w roku 1982, a więc w absolutnie schyłkowym czasie dla jego losów w Smokie. Co można uznać za swego rodzaju smaczek i dorzucić in plus. Tylko z lekka ratując omawiane wydawnictwo przed całkowitą kompromitacją. A skoro wspomniałem już Alana Bartona... cóż, był to dużo lepszy wokalista od obecnego wydzierusa Mike'a Crafta, który stanowi za kompletne nieporozumienie. Craft ma głos podobny do prujących się gaci. Niestety wspomniany Barton zbyt długo sobie nie pośpiewał, ginąc w wieku ledwie 42 lat w samochodowym wypadku.
Pomimo mrugnięcia oczkiem w stronę łowców unikatów nadal uparcie sprzeciwiam się wszczepieniu do pierwszej oficjalnej zespołowej kompilacji nawet rarytasowych wersji piosenek, jak: "Looking Daggers", "Rock Away Your Teardrops" czy "Hearts Need Company". Można było bez problemu znaleźć dla nich miejsce na wielu wcześniejszych płytach.
Skoro mowa o ciekawostkach, być może komuś spodobają się wokalne możliwości basisty Terry'ego Uttleya (jedynego oryginalnego muzyka współczesnych Smokie), który rolę głównego śpiewaka pełnił w przeciętnych "Number On My Wall" (oryginalnie na LP "Midnight Delight") oraz "I'm In Love With You" (LP "Solid Ground"). Z tym, że żadne to unikaty. Znają je wszyscy posiadacze wspomnianych albumów.
Nie znajduję słów rozgoryczenia. Na usta ciśnie się tylko jedno słowo - głupota. Do tej pory opublikowano tuziny przeróżnych zestawów przebojów, do których wszystkie dodatkowe piosenki tego zbioru pasowałyby idealnie. Wystarczy choćby wspomnieć o niedawnej dwupłytowej "Gold 1975-2015" - z racji 40-lecia grupy. Widać wytwórnia jest małej wiary względem zespołowych fanów, wątpiąc czy ci zakupiliby "Greatest Hits" w oryginalnym skromnym formacie 10-utworowym. Moim zdaniem na pewno o wiele chętniej, zamiast tego sztucznie nadmuchanego balonu. Płyta całkowicie straciła z dawnego uroku. Jakże pięknie słuchało się klimatycznie zestawionych piosenek, począwszy od: "Lay Back In The Arms Of Someone", z tuż po niej "Something's Been Making Me Blue", poprzez "If You Think You Know How To Love Me", "I'll Meet You At Midnight", "Living Next Door To Alice", aż po cudowny finałowy "Wild Wild Angels". Jakim to trzeba być bezgustownym ignorantem, by pomiędzy takie cudeńka wcisnąć kompletnie niepasujące, w dodatku średniej miary piosenki.
Żal, jeszcze raz żal. Klasyczne "Greatest Hits" niby nareszcie jest, a jakoby nadal nie było. Wciąż w takim bądź razie pozostaje na pocieszenie wysłużony pierwotny winyl, albo każdorazowe cierpliwe programowanie właściwej kolejności z omówionego CD.
Pomysłodawcom łapska poucinać.






Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"