piątek, 3 lutego 2017

MIKE OLDFIELD - "Return To Ommadawn" - (2017) -







MIKE OLDFIELD 
"Return To Ommadawn"

(MERCURY RECORDS)
*****




Był taki czas, kiedy Mike Oldfield nosił się z zamiarem nagrania drugiej części "Ommadawn". Skończyło się jednak nietrafionym "Amarok". Jednak plany odłożone na później wreszcie po ponad ćwierć wieku zostały zrealizowane. Dla spełnienia ponoć wynikającego z przypływu chwili, ale też chyba trochę na utarcie nosa niedowiarkom, iż tego wybitnego Artystę nie tylko stać na kolejne epizody Dzwonów Rurowych. Fakt, Oldfield myśli już o czwartej części, ale póki co, do sprzedaży trafiło "Return To Ommadawn". Przepiękne, wielobarwne, nawiązujące brzmieniem i bogactwem instrumentów do jego dzieł z lat siedemdziesiątych. A więc do początków kariery i epoki bezpowrotnie minionej, kiedy to realizował się w wielowątkowych dziełach, typu: "Tubular Bells", "Hergest Ridge" czy właśnie "Ommadawn". Każde stanowiło za suitę, i tylko z uwagi na ograniczenia nośnika winylowego muzyk dzielił je na dwie podobnych rozmiarów części. "Return To Ommadawn" pod tym względem zachowuje dawną tradycję. Muzyczną także.
Chyba nikt nie spodziewał się takiej płyty. Tak cudownie staroświeckiej. Z mnogością wykorzystanych instrumentów (gitara, mandolina, harfa, flet, piszczałki, rytualne bębny, organy, melotron, bandżo, ukulele, i można by tak jeszcze długo....), na których to wszystkich tradycyjnie zagrał we własnym domowym studio. Zresztą nie tylko, całość również skomponował, zaaranżował i wyprodukował.
Po ponad czterdziestu latach od pierwszej "Ommadawn", która uchodzi za jedną z dwóch najważniejszych Oldfieldowskich płyt, przyszedł czas na udowodnienie sobie i innym, że wciąż potrafię.
Dwa razy po nieco ponad dwadzieścia minut muzyki, w której zawarte zostało wszystko, co charakterystyczne dla dawnych osiągnięć Oldfielda, a przy tym całość urzekająca świeżością. Choć mówimy przecież o albumie wyzbytym wszelakiego rodzaju komputerów, elektroniki i innych diabelstw, do których tak mocno ciągnęło naszego bohatera nie tylko przecież w latach ostatnich.
Powstała muzyka elegancka, nasączona delikatnością, nieopisywalnie uroczymi motywami i melodiami. Chciałoby się rzec - bliska dziełu z 1975 roku, a przecież można pójść dalej i niczym nie ryzykując dodać: równie zachwycająca.
"Return To Ommadawn" zachowuje podobną konstrukcję, dramaturgię i dawny urok. Od samego początku wiedziałem, że przede mną coś niezwykłego. Od pierwszych taktów akustycznej gitary i klawiszowych pasaży, a później jeszcze tego charakterystycznego basu - wyjętego niczym z końcowej fazy pierwszej części "Dzwonów Rurowych". Ach, a to dopiero kilka najwcześniejszych minut. Później dochodzi mandolina, a z każdą kolejną chwilą inne instrumenty. Oldfield wachluje nastrojem, raz tonuje, by za moment pograć pełnią barw. Główny motyw kompozycji w zasadzie nas nie opuszcza, a jednak częste zmiany tempa i bogactwo instrumentarium trzymają słuchacza w napięciu, nie tracąc jego czujności nawet na ułamek sekundy. Gdzieś na około siedem minut przed końcem do głosu dochodzą afrykańskie bębny, dziecięcy chór i ponownie na pierwszym planie staje gitara akustyczna, która inicjuje finałową fazę pierwszej części. Nieco później ten akustyczny instrument już tylko tworzy podkład, a pierwsze skrzypce przejmuje malownicza gitara elektryczna. I gdy wydaje się, że zaraz wszystko wybuchnie, następuje długa chwila ukojenia. I tak już do samego końca, przez nieco ponad dwie minuty. Niezwykły folkowy temat, wyczarowany fletem, akustyczną gitarą, malowniczością natury. Cudo.
Podobnie rzecz się przedstawia w drugiej części albumu, ale to już proszę w domowym zaciszu, bez zbędnych słów...
Czarująca, malownicza, anachroniczna, cudowna płyta. Jak wielbię tego faceta, tak mimo wszystko nie spodziewałem się.






Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"