czwartek, 9 marca 2017

SOPHIE ELLIS-BEXTOR, środa 8.03.2017 r. Warszawa, "Progresja"

Wczorajszy wieczór w warszawskiej Progresji był ziszczeniem wielotygodniowych oczekiwań. Wszak na afiszu stał koncert Artystki, z którą od mniej więcej dwóch-trzech lat niezwykle sympatyzuję. A która kiedyś była w moich oczach jedynie urokliwą kobietką, śpiewającą błahe pop-dance'owe piosenki - dla mniej wymagających. Przepraszam, nie próbuję tutaj nikogo urazić, po prostu tak odbierałem twórczość właścicielki przeboju "Murder On The Dancefloor". Wszystko się jednak zmieniło wraz z przyjściem na świat przecudownej płyty "Wanderlust". I tylko przypadek zrządził, że w ogóle jej posłuchałem. Otóż, pewnego razu otrzymałem promocyjny egzemplarz tego albumu, wydany zresztą w skromnej cienkiej tekturce, i od razu pomyślałem o sprezentowaniu go komuś. Na szczęście najpierw postanowiłem sprawdzić zawartość. Już po pierwszym posłuchaniu płyta zwaliła z nóg. Żadnych łomotów, jakichkolwiek syntetyczno-plastikowych podkładów, a zamiast tego natchniony głos głównej sprawczyni, plus subtelnie i gustownie zaaranżowane piosenki.
Sophie na piątej płycie przeszła metamorfozę. Z siusiumajtki wbiła się w kobietę. Nadal młodą i żądną życia, lecz już bardziej wymagającą. Rezygnując z tanecznych parkietów na rzecz ciepłego ogniskowego gniazdka. Zapewne na ten stan rzeczy musiało mieć wpływ jej macierzyństwo, jak też szczęśliwy związek z ojcem jej czworga dzieci. Dołóżmy do tego ciekawe podróże, poznawanie nowych ludzi, ich kultur,... Nie bez kozery ostatnie dwie płyty Sophie bywają polane meksykańskimi, hiszpańskimi, czy nawet bułgarsko-rosyjskimi sosami. Artystka w tekstach, pomimo wciąż młodego wieku (37 lat), obwieszcza spełnienie, szczęście oraz ogólne pozytywne nastawienie. I taką Sophie właśnie wczoraj ujrzałem. Niezwykłej urody kobietę, o głosie, którego chce się słuchać i słuchać. Nie tylko, gdy śpiewa, albowiem gdy mówi równie zachwyca. Ach, ta sexy chrypeczka! Nie mogłem oderwać oczu. Gdybyście Szanowni Państwo zechcieli uwierzyć: Sophie autentycznie wszystko zaśpiewała na żywo, a jej muzycy (dwie skrzypaczki, gitarzysta, basista, perkusista, klawiszowiec, plus jeden okazjonalnie wspomagający zakulisowo gitarzysta akustyczny) zagrali bez żadnych wspomagaczy. Jej głos bywa tak obłędny, jak na pieczołowicie dopracowanych płytach. Naprawdę. I to nie tylko moja opinia, a także drugiej połowy "Nawiedzonego Studia" - Tomka Ziółkowskiego, jak i kilku szczęśliwie spotkanych w Progresji znajomych - przy okazji pozdrowienia dla panów: Kuby, Pawła i Maćka.
Proszę na chwilę odpuścić dance'ową Sophie i przyjrzeć się jej obecnemu obliczu. Cóż za zjawiskowa dziewczyna. Choć uczciwie przyznam, że wplecionych w drugiej części show kilku starszych piosenek, w tym coverów (m.in. Moloko i Cher), też nie ośmieliłbym się zdyskredytować. Być może pomógł tamtym nutom bardziej "rockowy" aranż? Chyba tak.
W pierwszej części koncertu Sophie przyodziała mini ogrodniczki, z wyszytym na pupie logo albumowego tytułu "Familia". Wykonując głównie piosenki z ostatnich dwóch płyt. Rozpoczęła "Wild Forever", po czym dorzuciła "Death Of Love", no i poszło. Publiczność od razu uległa wznoszącej magii. Artystka po scenie poruszała się z płynnością ławicy ryb, śpiewając nienagannie, a pomiędzy piosenkami flirtując z rozentuzjazmowanymi fanami. Dziewczyna jest gadułą do kwadratu. Przemawia z prędkością światła, przez co nie wszystko potrafiłem czytelnie wyłapać.
Zaśpiewała niemal wszystko, czego oczekiwałem. Zabrakło jedynie "Hush Little Voices", ale to chyba z racji braku trąbki, jak i odpowiedniego dla niej grajka. Były natomiast "Young Blood", "Crystallise", "Unrequited", "Don't Shy Away" czy taneczne "Come With Us" (pierwszy singiel). To tak a propos ostatniego albumu "Familia". Tu muszę dodać, iż "Come With Us" rozpoczęło umowną drugą część koncertu, do której Sophie przygotowała inną, bardziej zwiewną kreację - żółtą mini sukienkę. Na przebranie potrzebowała dosłownie kilkudziesięciu sekund - ach te kobiety.
Z "Familia" ta śliczna dziewczyna zaprezentowała jeszcze "Here Comes The Rapture", ale to już zupełnie na samiuśki koniec. W zasadzie na jedyny bis. Akustyczny i bardzo nietypowy. Bo gdy Sophie za sprawą "Murder On The Dancefloor" oficjalnie zakończyła koncert, wkurzyłem się nieźle. Ale nie na nią, a na masowo wycofującą się spod sceny publiczność. Mówię do Tomka: "co za ludzie, no popatrz, już wychodzą, nawet nie prosząc o bis". Ale sprawa przybrała nieoczekiwany finał, który od razu ich wszystkich w mych oczach "odczernił". Otóż Sophie po cichutku zakradła się drugą częścią sali do ustawionego w sercu sali realizatorskiego ogródka. Weszła do środka z gitarzystą i jedną ze skrzypaczek, po czym zaśpiewała "Here Comes The Rapture". Trzymając w dłoni mikrofon, lecz nie przykładając do niego ust. To była akustyczno-symfonicznia wersja kochanej przeze mnie piosenki, którą całkowicie zakończyła ten niezwykły, około półtoragodzinny występ.
Nie znałem wszystkich piosenek, bo i znać nie mogłem, ale tych była zdecydowana mniejszość. Obok wypisanego powyżej pakietu z "Familia", Pani Zosia równie niesamowicie wykonała kilka tematów z poprzedniej "Wanderlust", jak: "The Deer & The Wolf", "Young Blood", "13 Little Dolls" (czadowa, wręcz rockowa wersja!) oraz "Love Is A Camera".
W drodze do Warszawy w aucie Tomka niepodzielnie panowała najnowsza muzyka Moyi Brennan. Zaś w drodze powrotnej kręciła się w samochodowej zmieniarce już tylko "Familia". Obgadaliśmy Sophię od stóp do głów. Po powrocie spało się dużo lepiej.
Nie wiedzieliśmy, że "Progresja" jest tak blisko, a w zasadzie, że niemal na podstawowym pasie wlotowo-wylotowym autostrady z/do Poznania. Dzięki temu zrodziły się bite trzy godziny do zagospodarowania czymś pożytecznym. Postanowiliśmy zwiedzić coś ważnego, a jednak dalekiego od oklepanego Centrum. Pomysły rodziły się na poczekaniu, wygrał jednak tylko jedyny możliwy i wydający się ponad wszelkie inne atrakcje - kultowe Alternatywy 4. Wielbione, jak się okazało nie tylko przeze mnie. Tomkowi tak pomysł przypadł do gustu, że bez chwili namysłu zapuścił silnik i podążyliśmy w ponad półgodzinne poszukiwanie słynnego bloku przy Grzegorzewskiej 3 - czyli serialowych Alternatywy 4. Dzięki nawigacji dotarliśmy do celu bez najmniejszych potknięć. Jednak nie od razu poznaliśmy zapamiętane z serialu miejsce. GPS wepchnął nas we wnętrza osiedla, gdzie naszym oczom ukazały się tabliczki "Grzegorzewskiej 1" oraz "Grzegorzewskiej 2". Dookoła blokowisko, i niekoniecznie czterokondygnacyjne, co sugerował dawny film. Zagracone
budownictwem, sklepami, parkingami, itp przyziemnościami. Wobec powyższych okoliczności musiałem z zapytaniem zaczepić pewnego tubylca, który palcem wskazał na blok, na który niemal wjechałem nosem. Jegomość jeszcze tylko dorzucił: "tylko proszę z drugiej strony". Wrażenie pierwszego namacalnego kontaktu, dla kogoś podobnie wielbiącego komedie Barei, trudne do opisania. Pomimo już zarysowanej ciemności, to jednak naprawdę było to !!! Przy wejściu po lewej jedyny w swoim charakterze mur, no i nadal widnieje usypany słynny kopiec, na którym Stanisław Anioł nakazał panu Kołkowi ułożyć z kamieni orła z rozpostartymi skrzydłami. Wejść do środka nie sposób - domofony. Ale ustrzelić fotki - jak najbardziej. Mieszkańcy mijają odwiedzających fanów w milczeniu i zrozumieniu, choć jednej pani nawet zarysował się lekki uśmieszek z racji naszego skretyniałego całym wydarzeniem podniecenia. Pewnie pomyślała: kolejna grupa idiotów. Ustrzelone selfie z tabliczką "Alternatywy 4" zachowam na pamiątkę - próby najwyższej, jak też cały genialny występ Sophii.







Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"



Sophie na bis
tu też
Na godzinę przed koncertem jeszcze niepokojąco świeciło pustkami. Na szczęście tylko na początku.


zdjęcie z Facebookowego profilu Sophie Ellis-Bextor - podebrane i dołączone do mojej relacji w dniu 10 marca 2017


=================================
=================================
ach!!!

To TEN BLOK !!!
szkoda, że już po zmierzchu