środa, 12 lipca 2017

PRISTINE - "Ninja" - (2017) -









PRISTINE
"Ninja" 
(NUCLEAR BLAST)
****1/2





Nie należę do wielbicieli retro rocka. Mego serca nie zaskarbili dotąd wszelacy Wolfmother, Blues Pills, Kadavar, The Vintage Caravan czy Rival Sons, choć z drugiej strony uległem jednak czarowi Black Mountain, a przed Skandynawami ze Svartanatt dosłownie padłem na kolana. Ich powalający ubiegłoroczny debiut nadał sens nielekceważenia tego zjawiska. Uważam jednak, że w naturalny sposób nie da się już przywołać tamtych czasów, nawet jeśli podstroimy instrumenty pod hipisowskie korzenie. Zmieniło się wszystko, trudno więc w XXI wieku wbić się niewymuszenie w wianki dzieci kwiatów. A jednak wielu artystów próbuje, unosząc falę rozpędzonej koniunktury. I Norwegowie z Pristine są tego kolejnym niezbitym dowodem.
Czerwonowłosa wokalistka Heidi Solheim i jej kompanii grają psychodelicznego blues rocka, którego dodatkowo jeszcze zabarwili skandynawsko-arktycznym chłodem. A dziewczyna ma naprawdę fajny głos. Być może nie na miarę Janis Joplin, Grace Slick czy "faceciarskiej" Ingi Rumph - z zapomnianych Frumpy, ale z legendarną Maggie Bell - z grupy Stone The Crows, mogłaby przy szklaneczce złocistej oprzeć łokcie o stół i zamocować na pięści.
"Ninja" jest ponoć czwartym tworem Pristine, choć mnie dopiero po raz pierwszy przychodzi podelektować ich wykwintnej twórczości. Może i dobrze, że od razu przeskoczyłem powijaki, wskakując już do rozpędzonej machiny. Przychodzi mi zatem od ręki posłuchać klasowego zespołu, którego nie zmusza się już do obijania po podejrzanych podpiwniczonych klubach, w których to stęchlizna odbiera należytego smaku tej muzyce. Bowiem ta wymaga przestrzeni, oddechu i nieograbienia ze słusznych decybeli.
Pristine nie szczędzą bluesa, psychodelii, hard rocka, beatu, organów Hammonda, czadowych gitar oraz Woodstockowej wolności artystycznej. Śmiem twierdzić, że gdyby weszli na tamte historyczne sceniczne deski, to lato 1969 roku byłoby jeszcze piękniejsze. Niektórzy artyści najwyraźniej niesprawiedliwie urodzili się o kilka dekad za późno. Heidi z kolegami są tego ewidentnym przykładem.
Dawno nie słyszałem tak kapitalnej petardy, jak trzyminutowa "Sophia". Aż się uprasza o potrząsanie grzywą. Ten blues-hard rockowy kawałek jest wręcz hipnotyzujący, a solo na organach dosłownie obłędne!!! Niewiarygodnie wspaniałe cacuszko. I kto by pomyślał, że się da tak zabrzmieć w 2017 roku. Smaczki jednak na "Sophia" jeszcze się przecież nie kończą, bo oto proszę zawiesić uszu na nastrojowym bluesie "The Perfect Crime". Heidi śpiewa, aż kryształy pękają, gitara również - tyle, że własnym językiem - lecz charyzmatyczny bas nie schodzi im z drogi, no i perkusista wali z nie mniejszym zapałem, co Muppet'owy zwierzak. U nas taką sekcję ma jedynie Ania Rusowicz. Zwróciłem tu tylko baczniejszą uwagę na kompozycje o numerach: 2 i 3, a jest ich - w standardowej edycji 9, z kolei w limitowanej jeszcze dodatkowa studyjna (natchniona pieśń "Ocean" - gdyby nie tajemniczo podszyte organy, to prawie a cappella - nie można odpuścić! ) oraz dwie koncertowe. Obiecuję, nikt nie oderwie uszu. "Ninja" rozkocha w sobie entuzjastów starego rocka, takiego spod znaku Jefferson Airplane, Janis Joplin, Led Zeppelin, Frumpy i tuzinów podobnych, i wcale nie gorszych.
Ciekawe, kto zdejmie nogę z gazu przy: "The Rebel Song", "The Parade", tytułowym "Ninja", czy otwierającym całość "You Are The One" - gdzie pierwsze gitarowe takty pachną nawet southern rockiem. Znajdziemy tu nawet nieco monotonnego reggae-bluesa "Ghost Chase" - zabarwionego trąbką. I założę się, że te nasze polish reggae-rock kapelki spieprzyłyby to koncertowo, podczas gdy ci fiord-bluesiarze dźwignęli te cztery minuty na poziom sztuki przez duże "SZ".
"Ninja" jest płytą, która się przenigdy nie znudzi.






Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


("dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze")