wtorek, 4 lipca 2017

RAGNAR ÓLAFFSON - "Urges" - (2017) -










RAGNAR  ÓLAFFSON
"Urges"
(BORÓWKA MUSIC)





Debiutujący Ragnar Ólafsson nie należy do scenicznych nowicjuszy. Islandczyk legitymuje się bogatą przeszłością, w której za pan brat było mu już do jazzu, opery, rocka czy nawet metalu, choć najlepiej czuje się w objęciach folkowych i na pół rockowych ballad. Na tym polu od blisko dekady tworzy w popularnej (szczególnie w rodzimych stronach) formacji Árstíðir. Właśnie nasz bohater postanowił sprawdzić się także jako songwriter. Na wydanej niedawno "Urges" przedstawił dwanaście delikatnych ballad, opartych głównie o brzmienie gitary akustycznej, choć jako multiinstrumentalista nie stroni również od ukulele, bandżo, syntezatora czy pianina.
To bardzo delikatna, wyciszona i wrażliwa płyta. Przy tym bliska emocjonalności dawnych dokonań Nicka Drake'a, Neila Younga, Tima Buckleya lub Boba Dylana. Niekoniecznie też na każdym kroku nasączona skandynawską nutą, co mogłyby zasugerować korzenie Artysty.
Ragnar buduje swe opowieści w asyście niezłej plejady gości, których ogrom mógłby zasugerować aranżacyjny przepych. Nic z tego, "Urges" idealnie nadaje się do snucia refleksji, ponadto wydana właśnie płyta broni naszego bohatera pod kątem zdolnego twórcy. Mnogość zawartych tu instrumentów została tak zgrabnie rozstawiona po wszystkich biegunach albumu, że w zasadzie każdy poza akustyczno-gitarowy dźwięk przykuwa szczególniejszą uwagę. I tak jest od pierwszego "SSDD", w którym Ragnar śpiewa jak tylko możliwie najdelikatniej, czasem wręcz pół szeptem. Gdzieś tam w tle towarzyszy mu leniwy gitarowy akompaniament, pojedyncze uderzenia perkusji i country'owa harmonijka - przywołująca czasy Nebraski Bruce'a Springsteena. W podobnym klimacie brnie następna pieśń "Wine", choć Ólaffson śpiewa w niej już nieco odważniej i bardziej pewnie, tylko gdzieniegdzie temperując podniosły ton. I tak w zasadzie rysuje się cała ta wyciszona płyta. Nie znajdziemy tu ani jednej piosenki, którą zechciałaby jakakolwiek komercyjna radiowa rozgłośnia, jednak wszelacy nostalgicy uklękną przed niejedną z nich. Być może przy wzburzonej "A Prayer", którą chwilami fajnie kołyszą przybrudzone gitarowe brzmienia. Choć podobnie też sprawa się ma w tytułowym "Urges" czy przedfinałowym "Scar". Do moich albumowych faworytów oczkiem w głowie staje blisko 4-minutowe "Vegetate" - piosenka podszyta ledwie dostrzegalnymi organami Hammonda oraz w końcowej fazie pięknie rozleniwioną trąbką. Proszę tego fragmentu nie przeoczyć.
Prawdziwą zaś Skandynawią zapachniało w "Dozen". Wytworzył się tutaj niecodzienny wokalny duet Ólaffsona ze śpiewająca pod Stinę Nordenstam, Aldis Davidsdóttir.
Zapomniałbym jeszcze o finałowych skrzypcach w "Red Wine". Przy takim podkładzie nawet Ragmar zaśpiewał w wniebogłosy. Fragment godny finału. Resztę już proszę dostrzec na muzycznym łonie samotności.
Warto przykucnąć przy świeżości tej muzyki. I choć ta, nie zaskoczy zapewne żadnego entuzjasty songwriterstwa, to być może podbije niejedno spragnione serce. A przecież o to w muzyce wszystko się rozbija.





Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"