wtorek, 8 sierpnia 2017

nad morzem

Wakacyjna podróż to jedna z największych atrakcji. Szkoda, że w tej powrotnej nie czułem się najlepiej. A może zgryzoty na myśl o końcu czegoś fajnego? W ogóle wszystko szybko przeleciało. Wiosny nie zauważyłem, a lata jeszcze ledwie tyci tyci. Później już tylko długie zimne tygodnie.
Uwielbiam nasz Bałtyk, zresztą innego nie znam. Jakoś tak się złożyło, że obieżyświatem nie zostałem. Z Żonką się nieco rozmarzyliśmy, więc kto wie, może w przyszłym roku gdzieś dalej... Jeśli zdrowie dopisze, a los znowu czegoś nie splata.
Odpocząłem od wszystkiego. Zapomniałem o komputerze, o muzyce, o Nawiedzonym Studio, o robocie, o polityce i ich twórcach... - zapomniałem o całym świecie. Liczył się piasek, wydmy, morze, tamtejszy wiatr, słońca zachód... Nawet chmury, których nie brakowało. To był ładny tydzień. Nieupalny, ale bardzo ciepły. Tylko z jednym krótkim deszczem.
Ludzi sporo, ale chyba mniej, niż przed rokiem. Szczególnie daje się to zauważyć na kampingach. Wolnych miejsc bierz wybieraj przebieraj.
Poza najbliższymi znajomymi nie spotkałem dodatkowo nikogo, kogo bym zapragnął. Nie liczę przy tym aktorskiej parki: Przemysława Sadowskiego i Agnieszki Warchulskiej, bo tych już miałem okazję przed laty. Wyjątkowo niesympatyczny tandem. Każdy, kto niegdyś odważył się zarzucić w ich kierunku miłym słówkiem już wie, że nie warto. Nikt więc nie zaczepia, co daje "mistrzom" gwarancję nierozpoznawalności. Choć w ostatnim dniu po plaży przed ślepiami przemknęły mi dwie wciąż młode damy. Rozbiły się nieopodal, a wówczas nad głową pojawił się dymek: znam. Jedną z nich znam. Bardzo długie nogi, jakby natura wyciągnęła je poza proporcjonalne ramy tułowia, ten charakterystyczny lekki przygarb, włosy upięte w kok, no i TA twarz. Oj tak, to była pewna dziewczyna z Jeżyc, którą ostatni raz widziałem jakieś dwadzieścia lat temu. Zaglądała okazjonalnie do mojej roboty, a gdy na ulicy stawała vis a vis, to już z daleka pierwsza słała ukłony. Wydawała się wówczas niezwykle przyjacielska. Aż chciało się w ramiona. I chyba mnie trochę lubiła, przynajmniej teraz po latach tak to właśnie odczuwam. Żałuję, że nie odważyłem się wczoraj słówkiem zaczepić. Być może z uwagi na obecność koleżanki nie chciałem im zakłócać wakacyjnego rytmu. A może skrywała się we mnie niepewność: ona, nie ona? Najgorzej, gdyby po latach nie poznała.
Muzyki nie ma w ogóle. Takiej przez duże "M". Dookoła straszy ogólne bezguście i zobojętnienie. Koneserzy sztuki prawdopodobnie szukają natchnienia z dala od plebsu usłanego na morskim piachu. Ja też niestety się do niego zaliczam. Lubię morski piach, ponad wszystkie najpiękniejsze góry, za którymi jakoś nigdy nie przepadałem. Ale wracając do muzyki... Zapanowała moda na disco polo, albo nowszą odmianę: dance polo. Czegoś tak strasznego jeszcze dotąd nie grywano. Człowiek nawet zaczyna tęsknić za dance'owymi straszydełkami lat 90-tych, w rodzaju Mr.President, Ace Of Base lub Haddaway'em. A przecież już wówczas myślałem, że gorzej się nie da. Do pewnego momentu sprawa wydaje się nawet zabawna, jednak trzeciego/czwartego dnia wkrada się irytacja. Wiem, że to niby granko dla zabawy, ale dlaczego jest aż tak źle? Jezu, jak to dobrze, że pochodzę z epoki "I Like Chopin", "Sunshine Reggae", "Tarzan Boy" lub "Comanchero". Ileż uroku niosły te piosenki, teraz to widzę. Tych dance-polowych słyszy się - bo przecież nie słucha !!! - z obrzydzeniem. Grafomańskie, wręcz prostackie teksty, rąbanina pod jeden rytm, a wokaliści śpiewają z urokiem ośrodkowego świetlicowego, który po całej zadymie zgarnia miotłą butle i puszki na jedną wielką kupę. Zresztą owe dwa ostatnie słowa zakończonego zdania zdają się wymownie charakteryzować poziom trendu w polysz densie. Nie można bez stresu skonsumować flądry, by dodatkiem do otrzymanej porcji nie był napierdal z głośników w rodzaju: "...kamień z napisem love..." (podobno Enej - Boże, co za gówno!), albo jakieś "zielone oczy" lub "majteczki w kropeczki". No jakim trzeba być słabiakiem, by o czymś tak trywialnym komponować. Lecz gdyby nie ich późniejsi odbiorcy, którzy się tego typu pierdami upajają, to... Niepojęte. Tylko w pewnej mieścince, w jednej ze smażalni ryb, usłyszałem "Imagine" Johna Lennona. Co zabrzmiało jak oaza w sercu pustyni.
Ku memu zaskoczeniu da się w niektórych punktach z prasą nabyć "Teraz Rock". Co prawda wszędzie leżakuje po jednym egzemplarzu, bo i na cóż więcej. W jednym z nich natomiast wykażą się wyczynem sprzedaży. To tam, gdzie dotarłem.
Widziałem jednego faceta w koszulce Led Zeppelin - mojego kolegę. Drugim byłbym ja, gdyby tylko takową wyprodukowano.
Nie będę Szanownych Państwa dłużej zamęczać. Też nie mam ochoty tematu ciągnąć. Reszta w obrazkach...

W dniu wyjazdu było pięknie. Niedobra pogoda na pożegnanie.
Nuda na plaży robi swoje. Zawsze się bawię kamieniami, patykami, piaskiem. Żonka powiada, że ze mnie dzieciak. I fajnie, dobrze mi z tym.
wydmy
Piasek - za nim najbardziej tęsknię.
Z Mundasem (vide moja Szanowna małżonka) grywaliśmy w "tysiaka" w kości...
... nie ma to jak wygrać przyjemnymi trzema szóstkami.

Nawet na zaludnionej plaży może być taki widok.
Już nie ma dzikich plaż....niosą słowa piosenki. Gdzieniegdzie chyba jeszcze są.
Bezludzie. Uwielbiam.
Natura maluje.
Za plecami ludzie, ale przed, już tylko bezkres.
Podczas gdy wcinałem trzysmakowego loda kociak młodziak popijał wodą wcześniej skonsumowane resztki żarła, które ludziom z tacek pospadały.
słodziak
Wydm ciąg dalszy.
Morze wyrzuca.

Prawdziwe malowidła.
Hit obecnych wakacji.
Cassatte'om ustępują pod każdym względem, ale nawet całkiem całkiem.
Kolegi sprzęt i płyty.
Na piasku, w półnamiocie, TAKA muzyka.
King Crimson z Epki "Heroes". My z kolegą to prawdziwi Heroes, szczególnie z takim graniem w środku upalnego dnia.
Siena Root. Ktoś zna? Skandynawskie młodziaki grające retro rocka. Z Hammondami. Dobre.
Moje zdjęcie nr 1.
Trzeba mieć dużo szczęścia na uchwycenie czegoś tak niesamowitego. Ja miałem.
Chwilę później tyle z tego zostało.
I jeszcze taki przesmyk.
Bywało, że morze przypominało jezioro.
Dla mnie to kwintesencja nadmorskiej wyprawy.
Im puściej, tym piękniej.
Z Żonką sobie dogadzaliśmy.
Opuszczone miejsca.
Pamiętam, gdy jeszcze tutaj tętniło życie.
ach...
W drodze do celu.
PinkFloyd'owsko, prawda?
Kaczki nad jeziorem w Czaplinku.
Jezioro w Czaplinku zapiera dech.
Kaczki leniuchy - też z Czaplinka.
Nad jeziora brzegiem.
Jeszcze raz Czaplinek.
No i najładniejsza perspektywa jeziora.
Gdzieś nieopodal Wałcza.




Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


("... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze")