piątek, 13 października 2017

BROTHER FIRETRIBE (plus support SHIRAZ LANE) - czwartek 12.X.2017, klub Firlej, Wrocław

Klub Firlej
Dawno pogodziłem się z faktem życia w kraju, w którym muzyka nie należy do ważniejszych ludzkich potrzeb. Tym samym opisywanie wczorajszego wrocławskiego koncertu nieznanych u nas szerzej fińskich Brother Firetribe może okazać się czynnością w ogóle nikomu niepotrzebną. Mimo wszystko postanowiłem sprawę upamiętnić. Będę sobie czytać i wracać wspomnieniami na ewentualnej emeryturze, o ile jej dostąpię.
Czekałem na to wydarzenie od kilku dobrych miesięcy, samemu nie wierząc, że się ziści. Byłem przekonany, że impreza zostanie odwołana, no bo kto by u nas ośmielił się tracić czas na niemodnie grający jakiś tam melodyjno-hardrockowy zespolik. A to, że jednak tak się nie stało należy rozpatrywać w kategoriach odrzańskiego cudu historii współczesnej. Przecież bilety nie schodziły od samego początku, i wiadomym było, że cała ta impreza nie ma prawa na siebie zarobić. Nie pomogło nawet usilne podnoszenie rangi sugestią, że na gitarze poczaruje sam Emppu Vuorinen - obecny muzyk Nightwish. Zespół nie nazywa się "Nightwish", no to won! Nie znamy, to nie chcemy. Tak to sobie wyobrażam. Na co komu taki koncert, skoro później pośród Facebookowej społeczności nie zrobi on na nikim żadnego wrażenia.
Pekka Heino i kompania
No to sobie tradycyjnie ponarzekałem, a teraz do faktów. Było nas czterech, w każdym z nas inna krew, ale jeden przyświecał cel - parafrazując słowa znanej rockowej pieśni. Szymon, Piotrek, Tomek i ja, wybraliśmy się w podróż nowiuśką siedmioosobową (choć niestety nie moją) Mazdą. Takim wozem, który zmiata z drogi wszystko, co napotka. Dlatego niestraszne wielokilometrowe zatory czy inne przeszkody, wszak wszystko pokonaliśmy z lekkością baletnic wijących się do łabędzich nut Piotra Czajkowskiego. Plusem też dodatkowe posiadanie w aucie nawigacji, dającej niezwykły przywilej, który pozwala człowiekowi na konsumpcję McDonaldowej buły, zamiast w równym czasie błądzenia po obszernym, choć zarazem pięknym Wrocławiu. Pomimo tego do klubu "Firlej" wpadliśmy z lekką zadyszką, spóźniając się dobry kwadrans na supportujących Shiraz Lane. Notabene także Finów, choć uprawiających nieco bardziej rock'n'roll/glamową twórczość. Ci młodzi chłopacy ewidentnie zainspirowani hair metalową sceną lat osiemdziesiątych, łączą melodykę i niegrzeczność Mötley Crüe i Guns N'Roses. Fajne granie, choć w ich przypadku wciąż będące jeszcze w powijakach.
Doszło też do niecodziennej i troszkę zawstydzającej mnie sytuacji. Gdzieś pod koniec występu nowicjuszy, chwyciłem za telefon, by po prostu napisać Żoneczce, że oto dotarliśmy cało i zdrowo, a tu znienacka zagląda mi w ekran zespołowy gitarzysta. To taki moment, w którym ma się ochotę zapaść pod ziemię.
Shiraz Lane na scenie porządzili przez pół godziny, pozostawiając dobre wrażenie.
Półgodzinna przerwa pozwoliła nawet w "tłumie" dostrzec kilku znajomków, którzy z równym podnieceniem wyczekiwali gwiazdy wieczoru. My z Peterem wykorzystaliśmy okienko i ustrzeliliśmy sobie drinka Johnny Walker & cola. Choć tak po prawdzie, musiałem go nam obu samodzielnie przyrządzić. Młody barman nie dość, że nie potrafił zlokalizować właściwej butelczyny, a gdy już odniósł upragniony sukces, to whisky zaserwował do gorzałkowych kieliszków. Nie mówiąc już o puszce Coca Coli, którą gdzieś po drodze zapodział. Udało mi się jednak doprosić dwóch plastikowych kubków i przyrządzić wymarzony koktajl. Tak, by ten nie stracił walorów estetyczno-smakowych. Zresztą w odwiedzonym McDonaldzie także powitał nas chyba już nigdzie niefunkcjonujący archaiczny system rozdzielnictwa. Tam jeszcze nie dotarły monitory. Niczym w skansenie padały zapytania: "kto zamawiał zestaw McRoyal?", no itp. Dziwne, przecież Wrocław wydaje się zauważalnie większą osadą od mego ukochanego Poznania.
machina uruchomiona
Do końca wszyscy mieliśmy nadzieję, że jeszcze nieco ludzi przybędzie. Niestety, wszyscy do tej pory zgromadzeni stanowili za widowni siłę. Według mnie mogło być trzydzieści, może czterdzieści osób, jednak Tomek Ziółkowski naliczył blisko siedemdziesiąt duszyczek. Gdzie on dostrzegł te tłumy?. Kilka rzędów spragnionych przy scenie, później już solidne prześwity, by od mniej więcej jednej trzeciej sali, aż po stanowiska realizatorskie, w pas kłaniały się bezlitosne pustki.
Brother Firetribe zapowiedziani na godzinę 20.15, na scenę wkroczyli punktualnie. Pekka Heino z kolegami nie dali po sobie poznać frekwencyjnej porażki, a wręcz stadionowo podrywali przybyłych do zabawy. Ruszyli z impetem od kawałków z najnowszej "Sunbound", by w całym przedstawieniu zahaczyć o każdą z dotychczasowych czterech płyt. Nie będę zanudzać, że zabrzmieli świetnie, zagrali jeszcze lepiej, a ja sobie poszalałem, jakbym dopiero świętował osiemnaste urodziny. Właśnie dzisiaj stuknęły mi pięćdziesiąt dwie wiosny. Cieszę się tym bardziej, że me zwapniałe kości spisały się wczoraj na medal.
Przeżyłem jeden z koncertów życia. Tak tak, w niewielkim, acz sympatycznym Firleju, w którym moi kompani chyba także poczuli jego niezwykłość. Po koncercie podszedł do mnie wcześniej napotkany Rafał z Rokietnicy, i delikatnie, acz retorycznie zapytał: "i co?", nie zdążyłem jeszcze odpowiedzieć zamierzonego: "zajebiście", by Rafał bez chwili zwłoki dodał: "co za koncert!". I niech jego spostrzeżenie posłuży za recenzję.
Był jeden minus. Bardzo krótki występ. Godzinka, ni mniej, ni więcej. Licząc z pakietem jedno-utworowego bisu, w postaci "I Am Rock". Lepszej piosenki być nie mogło. Przecież to pierwszy kawałek Fajertrajbów, w którym się zakochałem w 2008 roku, gdy poznałem z lekkim opóźnieniem ich kapitalną drugą płytę "Heart Full Of Fire".
stoisko firmowe obu grup
Przed "I Am Rock" Finowie zaprezentowali jeszcze: "Heart Full Of Fire", "Heart Of The Matter", "Taste Of A Champion", "Runaways", "Give Me Tonight", "Indelible Heroes", jak też moje pupilkowe "For Better Or For Worse" i "Shock", i oczywiście kilka innych.
Po koncercie kilku jego uczestników ponarzekało w upragnionej toalecie na zbyt krótki show, dla mnie jednak satysfakcja pełną gębą. Zagrali niemal wszystko, o czym marzyłem. Zupełnie bez znaczenia jeden lub dwa kawałki więcej. I tak nie zmieniłoby to mojego osądu. Rewelacja !!!
Szybko dotarliśmy do swych domostw. Najgorzej miał Szymon, któremu przyszło wszystkich odstawić pod dom, a któremu tak przy okazji również ogromnie dziękuję za udzieloną drobną pożyczkę. Dzięki niej zafundowałem sobie winylową podwójną wersję "Sunbound" - z dodatkowym, pozakompaktowym utworem. Kątem oka podejrzałem także Tomka, który również się szarpnął na "Sunbound" - tyle, że już w wersji kompaktowej. Tomek jest zatwardziałym i nieuleczalnym kompakciarzem.
nie mogłem odpuścić
Na stoisku firmowym obu grup Shiraz Lane / Brother Firetribe mnóstwo ubiorów, gadżetów oraz wydawnictw płytowych. W tym cała dyskografia Brother Firetribe. I uwaga! - kompakty w cenie zaledwie czterdziestu złotych za egzemplarz. Kurcze, a ja niedawnych kilka miesięcy temu najnowszy "Sunbound" sprowadzałem za jeszcze raz taką kwotę. Wszystko po to, byśmy mogli tej muzyki w Nawiedzonym posłuchać jak najszybciej.
Wczorajszy dzień sprawił mi ogromnie dużo radości i pozostawił upragnione po wsze czasy znamię. Mam nadzieję, że moi towarzysze też się nie zawiedli. Wszystkim im, ślę ukłony. 


pełna dyskografia Brother Firetribe



Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


("... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze")



BROTHER FIRETRIBE

stoisko z gadżetami obu zespołów
winyl BROTHER FIRETRIBE

trzynasty kawałek nie występuje w wersji kompaktowej

SHIRAZ LANE już do samego dołu....