czwartek, 23 listopada 2017

WOBBLER - "From Silence To Somewhere" - (2017) -








WOBBLER
"From Silence To Somewhere"
(KARISMA RECORDS)

****





Rozpoczyna się 21-minutową suitą, i gdybym nie spojrzał na datę produkcji, uwierzyłbym w obcowanie z dziełem z okolic pierwszej połowy lat siedemdziesiątych. Cóż za naturalne archeo-brzmienie melotronu, gitary czy fletu, a nawet samego śpiewu - w wydaniu pewnego dżentelmena o tasiemcowym nazwisku: Andreas Wettergreen Strømman Prestmo (nasuwającego wokalne skojarzenia z Johnem Wattsem z niepopularnych u nas Fischer Z). Dłuższe tutaj potrafią być tylko kompozycje, jak wspomniana w pierwszym zdaniu "From Silence To Somewhere". Już tylko na podstawie tego fragmentu wiadomo, że mamy do czynienia z grupą nieprzeciętną. Nie jakąś tam kolejną nieudolną retro prog-rockową formacyjką, a zespołem, który nasłuchał się uważnie tych wszystkich Van Der Graffów Generatorów, Novalisów, Emersonów, Genesisów czy King Crimsonów, biorąc tym samym ich poczynania głęboko do serca, a w konsekwencji do godnej twórczej kontynuacji. Ci średnio już młodzi Norwegowie (członkowie różnych formacji, m.in. White Willow) grają tak, że czapki z głów. We "From Silence To Somewhere" dzieje się nie mniej, niż w pierwszych dwóch częściach Ojca Chrzestnego, choć obywa się bez krwi. Pomyśleć tylko, że to już czwarta płyta Skandynawów, a ja dopiero odkrywam ten szalenie fascynujący band. I to też za sprawą przypadku. Ile to jeszcze niezbadanych źródeł oczekuje, tylko Najwyższy raczy wiedzieć.
Kolejne trzy nagrania potrwają łącznie już niewiele ponad rozmiar inicjującej suity, lecz z nie mniejszą mocą wgniotą w fotel. Króciutki, ledwie dwuminutowy i instrumentalny "Rendered In Shades Of Green" - oparty na pianinie, smyczkach oraz nienachalnym melotronie - mógłby równie dobrze robić za kolejną miniaturę na którejś z płyt Anthony'ego Phillipsa lub u wczesnych King Crimson, a nawet w Gabrielowskim okresie Genesis. Późniejsze dwie: "Fermented Hours" oraz "Foxlight" - przepełnione rozszalałymi organami, intensywnymi partiami gitarowymi, melotronem oraz wieloma smaczkami basowymi, smyczkowymi, jak też nieraz histerycznymi wokalizami, powinny stanowić za prawdziwą ucztę dla miłośników omawianego gatunku. Po kontakcie z tą pełną tajemniczości w liryce płytą, czym prędzej sięgnąłem po odpowiednie starocie, tym samym wytworzyła się kolejka chętnych do posłuchania. Na zagoszczenie w kompaktowym odtwarzaczu oczekują: Rare Bird, Gentle Giant, PFM, Fruupp, King Crimson, Le Orme, Museo Rosenbach, Yes, i jeszcze, jeszcze...
Wobbler są przesiąknięci pradawnym wyspiarskim rockiem, a jednak każdy uważny słuchacz wychwyci też nawiązania do kultury włoskiej (proszę sprawdzić w "Fermented Hours"), bądź hiszpańskiej (gitara flamenco w "Foxlight"). Sporo się dzieje na tej nieco ponad trzykwadransowej płycie. Intrygujące.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"