sobota, 9 grudnia 2017

Lennon

Pamiętałem o kolejnej rocznicy mordu na Johnie Lennonie. Zawsze pamiętam. Data "8 grudnia" jest we mnie wrośnięta, niczym każdy z dwudziestu paznokci. Cały wczorajszy wieczór spędziłem z jego piosenkami. A nie napisałem choćby słówka, ponieważ uczynili to za mnie wszyscy inni.
John Lennon zasługuje na pamięć, zarówno dzień przed, jak też dzień po, podobnie jak w styczniu, w lutym i każdej innej chwili. Słuchałem więc, czytałem wspominki, nie skupiając uwagi na jednej konkretnej płycie, a jedynie na lubianym od lat podwójnym zestawie, nazwijmy to: przebojów - "Working Class Hero - The Definitive Lennon". Jutro jednak posłuchamy kilku poza-albumowych rarytasów - z pewnego 4-płytowego i blisko 20-letniego boxu. Już teraz wszystkich Szanownych Państwa zachęcam najmocniej.
Odnoszę wrażenie, że już kiedyś wspominałem tamten feralny grudniowy dzień, nie ma więc sensu przepisywać raz już uzewnętrznionych wspomnień, jednak słówko jedno dorzucę. Otóż, byłem wówczas świeżo-upieczonym piętnastolatkiem, który bardzo przeżył wiadomość o śmierci wielkiego Beatlesa. I autentycznie tkwiłem w przekonaniu, że świat się zaraz zawali. Poczułem grozę, jakby przed chwilą jakieś imperium wystrzeliło bombę atomową i za moment wszystko miało się skończyć. Niewiarygodne tylko, że w mojej szkole żaden nauczyciel o morderstwie na Lennonie choćby słowem nie szepnął. Dałbym głowę pod topór, że będziemy Go opłakiwać, śpiewać niektóre piosenki, wspominać zasługi... a tu niestety, nauczyciele w ogóle nie poczuli podniosłości chwili, i każdy z nich, bez wyjątku, przeszedł do odgórnego toku zajęć. Rozczarowanie ich postawą, to lekko powiedziane. Na dobitkę jeszcze dodam, iż wielu moich rówieśników, także zupełnie nie ruszyło nic a nic. Dopiero na giełdach płytowych dało się odczuć poruszenie. Ludzie dyskutowali, niektórzy nie kryli bólu, a jeszcze inni momentalnie wyczuli koniunkturę i naprędce zaczęli masowo zwozić z Zachodu świeżutkie wówczas "Double Fantasy". Co nie było przecież zadaniem łatwym, albowiem początkowo wytwórnie nie nadążały nad dotłaczaniem albumu, o czym nawet łaskawie informowała u nas ówczesna reżimowa telewizja.
Samo "Double Fantasy" jest udane w co drugiej piosence. Nie idzie słuchać tych pisków Yoko Ono. Przepraszam Cię John, ale artystycznie tej Twojej Yoko jakoś nigdy nie znosiłem. Choć to już dzisiaj płyta "pomnik". Symbol czegoś, co było ostatnim artystycznym wyrazem jednego z największych twórców w dziejach muzyki.
Zaprzestałem po ćwierć wieku kupowania magazynu "Teraz Rock", a właśnie od kogoś usłyszałem, że w najnowszym numerze omówiono album "Walls And Bridges". Chyba jednak ulegnę pokusie i nabędę najnowszy numer odrzuconego rockowego magazynu. Lubię tę płytę, choć jest bardzo nierówna. Jest tam taka poruszająca ballada "Bless You". Okraszona ciepłą leniwą jazz-funkującą sekcją. Piosenka, którą aż się pragnie zapętlić.
Mam w domu winyl "Walls And Bridges". Reedycję Zjednoczonego Królestwa. Kupiłem ją kilkanaście lat temu, gdy była nowiuśką, wręcz gorącą na półce. Kosztowała niemało, ale czy to ważne? Mam tylu znajomych dusigroszów, to choć niech mnie nigdy na płyty forsy nie będzie żal. Załatwił mi ją pewien importer płytowy, który ssał forsę z wdziękiem pijawki, ale potrafił zdobyć wszystko. Dzięki niemu mam pokaźnie wypełnione półki płytowymi skarbami.
Owego winyla wydano z pieczołowitą dbałością o szczegóły pierwowzoru. Mało tego, masę wytłoczono w gramaturze 180, jako audiophile pressing. W tamtych latach nie było to tak powszechnym zjawiskiem, jak obecnie.
Chylę skruszenie czoła zdając sobie sprawę, iż nigdy przenigdy nie zaprezentowałem "Walls And Bridges" w moim Nawiedzonym Studio, i niestety nie uczynię tego też jutro - za dużo zaplanowanych nowości, w tym kilku troszkę zaległych. Poszukam jednak okienka w jednym z najbliższych tygodni.






Andrzej Masłowski
 

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"