środa, 6 grudnia 2017

SCORPIONS - Gdańsk/Sopot, 1.XII.2017 - koncertowa relacja Tomka Ziółkowskiego






SCORPIONS
"Crazy World Tour"
1 grudnia 2017 r.
ERGO ARENA - GDAŃSK/SOPOT




Informacje o koncercie Scorpionsów wywołały we mnie wielkie nadzieje
na zobaczenie na żywo legendy, jednak ceny biletów skutecznie ostudziły mój zapał. Gdy już prawie zapomniałem o tym wydarzeniu, nadszedł mail od mojego kumpla, który zapytał, czy jedziemy na Scorpions?. Załatwił bilety, a plan był taki, by pojechać we trójkę. Jednak okazało się, że kłopoty zdrowotne uniemożliwiły wyjazd Nawiedzonemu. Pojechaliśmy więc we dwoje..
Pogoda w pierwszy grudniowy dzień tego roku nie była najlepsza, wyjechaliśmy dość późno, więc nie udało nam się dotrzeć nawet na fragment występu Nocnego Kochanka, który supportował gwiazdę wieczoru. W zamian za to, udało nam się wejść do strefy Golden Circle, dzięki czemu mogliśmy być bliżej całego widowiska. Sala wypełniona była w około 90%, a ludzie z niecierpliwością oczekiwali na występ legendarnego, ponad 50-letniego zespołu.
Dwupoziomowa scena, ogromne telebimy, na których podczas koncertu wyświetlane były wspaniałe wizualizacje, dopasowane do każdej piosenki, zapowiadały wspaniałe przedstawienie.  Nieco po godz. 20:30 na telebimach zobaczyliśmy lecący, wśród pięknie oświetlonych budynków jakiegoś miasta helikopter, z którego pokładu po chwili zsunęli się główni aktorzy wieczoru: Klaus Meine, Rudolf Schenker, Matthias Jabs, Paweł Mąciwoda oraz Mikkey Dee. I rozpoczął się magiczny występ, podczas którego głos blisko siedemdziesięcioletniego wokalisty zabrzmiał mocno i krystalicznie czysto. Zobaczyliśmy szalejącego na scenie niczym nastolatek Rudolfa Schenkera, który do niemalże każdej piosenki wybiegał na scenę z inną gitarą. Paweł Mąciwoda zaczął spektakl z biało-czerwoną flagą na koszulce. Moim zdaniem nieco w cieniu pozostawał Matthias Jabs, choć w pięknej solówce, która miała miejsce mniej więcej w połowie występu, pokazał pełnię swoich możliwości. Ale prawdziwe iskry krzesił ze swoich talerzy i bębnów Mikkey Dee - były perkusista Mötorhead.
Na mnie największe wrażenie zrobiła wspaniała wersja utworu "We Built This House", przy której miałem ciarki na całym ciele. Nie ukrywam, że najbardziej czekałem na ballady, typu: "Lady Starlight", "Wind Of Change", "Still Loving You" czy "Send Me An Angel". Niestety mojej ulubionej "Lady Starlight", nie usłyszeliśmy. W połowie koncertu zespół zaserwował kilku-utworowy set akustyczny, po którym nastąpił moment, na który czekała chyba cała publiczność zgromadzona w Ergo Arenie. Przy "Wind Of Change" cała sala eksplodowała i wszyscy razem zaśpiewali z Klausem Meine: "...take me, to the magic of the moment, on a glory night, where the children of tomorrow dream away, in the wind of change...".
Zespół oddał hołd zmarłemu w ubiegłym roku Lemmy'emu Kilmisterowi i zagrał jeden z utworów Mötorhead. Kolejne ciarki i wzruszenie. Po tym emocjonującym momencie doszło na scenie do prawdziwej eksplozji, którą zaserwował nam Mikkey Dee ze swoją fenomenalną solówką. Wyniesiony na specjalnym podnośniku ponad scenę wyglądał niemalże jak Władysław Jagiełło spoglądający na pole bitwy pod Grunwaldem, a tym samym wymierzający wyimaginowane ciosy Krzyżakom.
Scorpionsi pożegnali się dwoma bisami, którymi były: "Still Loving You" oraz "Rock You Like A Hurricane", które również razem zaśpiewaliśmy z niezmordowanym i biegającym po scenie Klausem Meinem.
Sporo szczęśliwców opuszczało koncert z pałeczkami rozrzucanymi w czasie show przez wokalistę, w tym także kostki do gitary, które podarowali publiczności gitarzyści. Opuszczałem koncert z poczuciem wielkiego zadowolenia, ale też pewnego niedosytu, ponieważ mógłbym tak jeszcze stać i słuchać przez kolejne półtorej godziny. W drodze powrotnej w odtwarzaczu kręcił się na okrągło zakupiony przed koncertem nowy składak "Born To Touch Your Feelings".





Tomek Ziółkowski