środa, 24 stycznia 2018

MIDGE URE - "Orchestrated" - (1 grudnia 2017 / w Polsce premiera 12 stycznia 2018) -









MIDGE URE 
"Orchestrated"
(BMG)

***1/2





"Orchestrated" trafia do Polski z półtoramiesięcznym poślizgiem. Dobrze jednak, że mimo wszystko dociera w ogóle, wszak nie wszystkim istotnym wydawnictwom szczęście równie u nas sprzyjało.
Midge Ure przygotował całkiem interesujący zestaw kompozycji z repertuaru (wciąż żywych) Ultravox, dodatkowo przyozdobiony kilkoma piosenkami z solowego dorobku, a całość na pop/rock/symfoniczną nutę. Takiej płyty należało się prędzej czy później spodziewać. I o ile takiej Metallice musiało się w swoim czasie odbić nietrawienną sałatką, o tyle piosenkom mojego ulubionego głosu nurtu nowo-romantycznego, chciałoby się podstawić talerz pod dokładkę.
Na co dzień nie zachłystuję się wielbionymi piosenkami, które nienaturalnie przyodziewa się w smoking i ściskającą w grdykę muchę. Nie sądzę również, by wydany niedawno "Orchestrated" nawet na moment próbował zagrozić albumom "Vienna" lub "Quartet", których osiągnięty absolut wydaje się bezdyskusyjny. Płyta jednak dostarcza wzruszeń i pobudza do działania uśpione zmysły, a jej sentymentalny odbiorca z przyjemnością dotrze do jej jądra, nawet jeśli przyjdzie mu się przedzierać przez kłęby pajęczych sieci nagromadzonych latami. 
Już od samego początku robi się przyjemnie, i jakoś nawet cieplej na sercu, gdy do głosu dochodzi blisko 7-minutowy "Hymn". To ten sam utwór, który był finałową ozdobą pierwszej części genialnego "Quartet". Choć wówczas, zamiast orkiestrowego wdzianka i symfonicznego patosu, nastrój budowały instrumenty elektroniczne oraz jedyny w swoim rodzaju głos Midge'a Ure'a. Głos, który swą mocą czaruje także i teraz - o czym pragnę zapewnić. "Hymn" brzmi równie podniośle, jak w roku 1982, nawet jeśli jego tempo choćby na chwilkę nie zapuści się w szybszy rejon. Po takim początku, o pozostałych jedenaście remake'ów możemy być absolutnie spokojni.
"Dancing With Tears In My Eyes", też nie wciągnie nas w wir dawnego dyskotekowego szaleństwa, a wręcz przyodzieje w stroje wieczorowe i zaprosi do nienabitej zbytnio gośćmi przyciemnionej balowej komnaty. Właśnie tutaj możemy przekonać się o wciąż wielkich wokalnych możliwościach Ure'a. Zresztą, piosenki Ultravox bywają na tyle trudne do zaśpiewania, że w każdej z tu dostępnych, dostrzeżemy podobne oktawowe walory, tego blisko już 65-letniego szkockiego dżentelmena.
Proszę posłuchać żywiołowej wersji "Reap The Wild Wind", bądź dla odmiany spowolnionej nieco "The Voice" - obie charakteryzują zgrabnie usytuowane w tle smyczki, zupełnie jakby wyciągnięte spod objęć Wolfganga Amadeusza Mozarta. "Vienna" zaś weźmie na swe barki fuzję smyczków, pianina oraz jakże nieuniknionej elektroniki. Owa pieśń - tak tak, bowiem jest to pieśń, nie żadna skoczna piosenka - nabiera czasem niebywałej dramaturgii - co także wyraża sam Midge Ure, który na moment potrafi zgubić krystaliczność barwy, na rzecz lekkiej chrypki. W drugiej części "Vienny", obok spodziewanego solo na elektrycznych skrzypcach, otrzymujemy jeszcze elektryczną partię gitarową w wydaniu naszego bohatera. Jego gitarę usłyszymy jeszcze we "Fragile" - jednej z czterech zawartych tu nieUltravox'owych kompozycji - obok "If I Was", "Breathe" oraz premierowej "Ordinary Man".
Znalazłem na "Orchestrated" jeszcze jedną ożywioną nutkę odległej przeszłości, a to za sprawą Mae McKenny - szkockiej wokalistki, która dała się namówić do ponownego zaśpiewania w "Man Of Two Worlds". Wyszło równie pięknie, jak w 1984 roku na płycie "Lament". I aby było jeszcze dostojniej, swoje trzy grosze w tejże piosence również dołożył niejaki Troy Donockley - były muzyk ślicznej folk rockowej grupy Iona, a obecnie istotna postać zdecydowanie popularnych Nightwish. Troy, jak to on, tradycyjnie zagrał na fleciku/gwizdku oraz na dudach.
"Orchestrated" nie ma nic wspólnego z przerastającymi formą nad treścią, często nudnymi dziełami, których w podobnym tonie dopuściło się wielu artystów, a nie wszystkim, jak: Scorpionsom, Kissom czy Asii, wyszło to akurat na dobre. 
Midge Ure nie przedobrzył ani o takt, dzięki czemu powstała płyta, której chętnie posłucham za kilka czy nawet kilkanaście lat.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"