środa, 31 stycznia 2018

PHIL LANZON - "If You Think I'm Crazy!" - (2017) -







PHIL LANZON
"If You Think I'm Crazy!"
(PHIL LANZON DITTIES)

***3/4





Phil Lanzon od mniej więcej trzydziestu lat jest instrumentalistą klawiszowym Uriah Heep, lecz dopiero niedawno zebrał się w sobie celem nagrania solowego debiutu. Wiadomo, jego nazwisko nie ma tej siły rażenia, co dajmy na to nieżyjący wokalista tej grupy, David Byron, bądź wciąż bardzo aktywny, a i płytowo płodny, także już eks-muzyk tego bandu, Ken Hensley. Nikt nie kusił dotąd Lanzona lukratywnym płytowym kontraktem, więc zrealizowanie skrywanego marzenia, też z racji ograniczonego budżetu, nie mogło być łatwe. Tym samym album "If You Think I'm Crazy" nie ukazał się pod dyktando żadnego wielkiego koncernu, a firmuje go prywatny label Lanzona, na którego barkach spoczywa cała mozolna praca związana z jego promocją oraz dystrybucją. Co sprawia, iż obecność jego na półkach komercyjnych sieci sklepowych, również wydaje się wątpliwa. Warto jednak docenić ciekawą okładkę i posłuchać skrywanych pod jej skrzydełkami dziesięciu kompozycji. Lecz aby ich dostąpić, należy się za nimi cierpliwie rozejrzeć.
Płyta momentami wspaniała. Obfituje w bogactwo instrumentalne (obok typowej rockowej sekcji, pojawia się również okazjonalnie trąbka lub bandżo), a także nie grzeszy mnogością zaproszonych muzyków. Mamy aż czterech wokalistów. W dwóch kompozycjach liderującego Phila Lanzona (w "I Saw Two Englands" oraz w finałowej "Forest"), a także zazwyczaj drugoplanowego Andy'ego Caine'a ("Carolin"), ponadto w aż czterech nagraniach Andy'ego Makina (głos z formacji Psycho Motel) oraz dobrze nam znanego Johna Mitchella - na co dzień wokalistę i gitarzystę art-rockowych It Bites, ale też będącego gitarową siłą napędową Areny. A więc zespołu dowodzonego przez dawnego perkusistę Marillion, Micka Pointnera. Wokaliści wokalistami, lecz najbardziej lśniącą postacią rzecz jasna Phil Lanzon, którego wielobarwna i mistrzowska gra jest absolutną ozdobą całego tego albumu. Muzyk chętnie sięga po różnego rodzaju instrumenty klawiszowe, w tym pianino, bądź organy Hammonda. I choć nie od dziś wiadomo, że nazwiska nie grają, to jednak nie potrafię przy tej okazji odmówić sobie jeszcze podkreślenia obecności troszkę nie do końca docenianego perkusisty, Craiga Blundella - mogącego się nawet poszczycić współpracą u boku Stevena Wilsona - tego od Porcupine Tree, No-Man czy Blackfield.
Phil Lanzon tłumaczy nagranie tego albumu chęcią złagodzenia nudy, która towarzyszyła mu niejednokrotnie w ciągłych zespołowych podróżach. Muzyk z powyższego powodu wziął się także za pisanie opowiadań. Spłodził nawet powieść w klimacie przygodowego fantasy dla najmłodszych. Jednak to nie wszystko, maestro ma także ambicje stworzenia musicalu, choć jak twierdzi, w dzieciństwie szczerze nie cierpiał tego rodzaju sztuki. Ponadto zaczął grać na skrzypcach, wziął się za rysowanie, a jeszcze po tym wszystkim wyraził chęć zakupu wiolonczeli. Przebogato, prawda? I proszę dać wiarę, że te wszystkie pasje dostrzeżemy także w muzyce tego grubo ponad pięćdziesięcio-minutowego albumu. A ten nie zawiera zwyczajnych piosenek. Lanzon każdej z nich nadał odpowiedniego rozmachu, swoistego bogactwa i pewnej poetycko-baśniowej retoryki lub aury. Można się o tym przekonać już od samego początku. Zaśpiewane przez Johna Mitchella "Mind Over Matter" stoi podniosłą art-rockową balladą, którą nie pogardziłaby niejedna prog-rockowa formacja, a i w
katalogu Uriah Heep mogło by się dla niej znaleźć miejsce. I tu obowiązkowo wtrącę jeszcze, iż żadne z tutejszych nagrań nie jest do siebie podobne, co dobitnie stanowi o kompozytorskiej wszechstronności Lanzona, a i też albumowej sile. Nie znajdziemy tu typowych piosenek dla współczesnego radia, więc proszę ich tam nie szukać. No bo, jaka radiostacja zagra dzisiaj bezinteresownie w paśmie dziennym pięcio-/sześciominutowe kawałki? - bez wyciszania ich pod reklamowe bloki. Od tego nadal mamy płyty, właśnie takie, jak ta. A za wyjątkiem zgrabnej, nieco ponad dwuminutowej instrumentalnej i troszkę wirtuozerskiej kompozycji "Step Overture", znajdziemy aż dziewięć piosenek zabarwionych na folk/prog/hard-rockową nutę. Koniecznie powinni się nimi zainteresować nie tylko na co dzień zadeklarowani miłośnicy Uriah Heep, ale i takich Marillion lub Genesis, jak też w linii prostej zwyczajni zwolennicy ładnych niebanalnych melodii.
Obok już wspomnianej "Mind Over Matter", zdecydowanie wyróżniłbym utrzymaną w stylu Asii "Kelly Gang", podlaną jazzem, prog-rockową "Lover's Highway", oraz usadowione pod koniec dzieła trzy niezależne, lecz idealnie zestawione niekrótkie kawałki, jak może i słodkawą, lecz przy tym przeuroczą balladę "Carolin", plus podmetalizowane "The Bells", a także blisko 9-minutową, podszytą chórem i pełną dostojeństwa balladę "Forest". Istny majstersztyk. Lanzon w tym fragmencie płyty wdał się w wiele ciekawych zagrywek, a to też za sprawą kilku przeróżnych użytych do tego celu klawiszowych machin.
Polecam bezzwłocznie rozejrzeć się za powyższą płytą. Tym bardziej, że tego typu wydawnictwa z reguły bywają niskonakładowe, co szybko z nich czyni białe kruki.





Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"